[RECENZJA] Remigiusz Mróz - "Chór zapomnianych głosów"

"Jeśli nie mogę poruszyć nieba, rozpętam piekło” 

Science fiction jest rodzajem literatury wymagającym od pisarza trzymania pióra w ryzach po to, by historia powstała w głowie nie przerodziła się w typową opowieść fantasy.
Ta trudna sztuka udała się autorowi, który bynajmniej pióra w ryzach nie trzyma, kreśląc opowieści w tempie jednej książki miesięcznie, co na chwilę obecną dało wynik siedmiu wydanych i trzydziestu czekających na publikację historii różnorodnych gatunkowo. 

Twórca ów ,,zmroził” całą szeroko pojętą książkową sferę. Wiecie już o kim mowa? Sprawcą takiego stanu rzeczy jest oczywiście Remigiusz Mróz, którego twórczość prezentowałam już tutaj trzykrotnie:"Wieża milczenia" , "Turkusowe szale" oraz "Kasacja"

Tym razem do moich rąk trafił ,,Chór zapomnianych głosów” wydany nakładem Genius Creations w grudniu 2014 roku.

Na jego kartach doktor prawa kreśli kosmiczną opowieść rodem z dantejskiego piekła, prezentując okręt badawczy ,,ISS Accipiter” biorący udział w najdroższym przedsięwzięciu w historii ludzkości, w misji kolonizacyjnej Ara Maxima, której celem była planeta Krauss-deGrasse-7c – super ziemia w środku ekosfery. Jednak nie wszystko przebiega tak, jak pierwotnie zakładano, bowiem z niewiadomych przyczyn, pogrążona w głębokiej kriostazie załoga zostaje bestialsko wymordowana, a jedynymi ocalałymi są Håkon Lindberg i Dija Udin Alhassan. Biorąc pod uwagę, że statek zbacza z wcześniej obranego kursu i dryfuje niedaleko Mi Arae w gwiazdozbiorze Ołtarza, bohaterowie nieufni wobec siebie i wzajemnie podejrzewający się o dokonanie tej rzezi, wysyłają sygnał na Ziemię, prosząc o wsparcie. Na pomoc spieszą im załoganci ,,ISS Kennedy’ego”. Nie bez znaczenia dla tej historii  jest dziwny, chwiejny i załamujący się w połowie zdania głos dobywający się z wnętrza ,,Accipitera”, który jak mantrę powtarza: Rah’ma’dul. Co to oznacza? Co lub kto odpowiada za fiasko misji? Kim naprawdę jest Dija Udin? Czy garstce ocalałych uda się wpłynąć na przyszłość i zapobiec pogromowi ludzkości? Jakie szanse mają w starciu z żywiołem czasu, Diamentowymi i barbarzyńskim proelium? I w końcu: kim są Yan’ghati i jaką rolę odegrają w całym przedsięwzięciu?

W jednym z ostatnich wywiadów Remigiusz Mróz powiedział, że przeskok gatunkowy pozwala mu zachować świeżość i sprawia, że pisząc w narzuconym sobie tempie, nie powiela pewnych schematów. To słuszne spostrzeżenie. Z drugiej strony, twórcza różnorodność sprawiła, że do tej konkretnej historii z gatunku science fiction, na początku bardzo trudno było mi się przekonać, bo w głowie wciąż tkwiły obrazy zapisane na kartach ,,Turkusowych szali” czy ,,Kasacji”. 

Jednak po kilkunastu stronach dałam się porwać wartkiej akcji rozgrywającej się w kosmosie na przestrzeni wieluset lat, odnajdując w niej pewną analogię do ,,Głosu Pana” – jednej z książek przedstawiciela nurtu fantastyki naukowej, Stanisława Lema, na kartach której naukowcy także trudzą się nad złamaniem kodu, celem zrozumienia pozaziemskiej transmisji. 

Tymczasem na plan pierwszy chóralnej opowieści, opolanin wysunął nietypowy duet: Håkona Lindberga i Dija Udina Alhassana. Kreując go wspiął się na literackie wyżyny skazując na niedolę na pokładzie ,,Accipitera”.  Z czasem okazuje się, że to jedyne co łączy tych dwóch, a dzieli wszystko inne, ponieważ autor prawie do samego końca skrywa przed czytelnikiem prawdziwą tożsamość jednego z nich, choć nie jestem pewna, czy w tym przypadku tożsamość jest właściwym określeniem. Tu właśnie tkwi szkopuł, który niczego nieświadomemu odbiorcy, burzy w pewnym momencie misternie budowany obraz załogantów.

Jednym z nich jest Håkon Lindberg – skandynawski astrochemik i agnostyk. Jego siła napędowa do podejmowania wszelkich wysiłków związanych z przetrwaniem tkwi w wielkiej i odwzajemnionej miłości do Ellyse Nazomi – radiooperatorki uczestniczącej w wyprawie ,,ISS Kennedy’ego”.

Przeciwwagą jest Dija Udin Alhassan, który jawi się jako sierżant, nawigator i gorliwy wyznawca islamu, o czym świadczą: imię, w języku arabskim oznaczające jasność wiary oraz jego żarliwe modły ku czci Allaha.

Nie ulega wątpliwości, że opowieść doskonale wpisuje się w kanon literatury SF, dodatkowo zawierając tak bardzo charakterystyczne dla twórczości Mroza elementy sensacji, kryminału i horroru zarazem. 

Dwudziestoośmiolatek umiejętnie i w ciekawy sposób łączy futurystyczne opisy nowinek technologicznych z motywem podróży, których bilans nie wróży Ziemi nic dobrego – przeciwnie, zagraża przetrwaniu gatunku ludzkiego, za przyczyną rozgrywającego się w przestworzach proelium – igrzysk śmierci zainicjowanych przez Prastarych, podstępem zwabiających okręty w pewne miejsce. Działania te przynoszą opłakane skutki. Czynią z nich bowiem latające trumny ociekające krwią i ekskrementami.

Mroczny klimat oddał pisarz w sposób bardzo dosadny i obrazowy nie szczędząc szczegółów, co skutkowało podchodzeniem mojego żołądka do gardła. Mimo to nie poddałam się, ze strony na stronę będąc świadkiem akcji pędzącej na łeb na szyję, a nawet szybciej, bo przekraczającej prędkość światła, gdzie czas i przestrzeń miały fundamentalne znaczenie.

Remigiusz Mróz bez skrupułów rzucił swoich załogantów w wir zdarzeń, wspaniałomyślnie wyposażając ich w konchę i wymuszając, by czas postrzegali jak żywioł, z którym muszą walczyć, niejednokrotnie wkraczając do osady pełnej rozłożystych, jednopoziomowych budynków, charakteryzujących się oktagonalnymi kolumnami, brakiem okien oraz trójkątnym wejściem zabezpieczonym tajemniczym kodem, po przekroczeniu którego czternaście korytarzy wyznaczało im drogę do czternastu światów połączonych Terminalem.

Opisywanych zdarzeń nie sposób przewidzieć, dzięki czemu czytelnik wybornie się bawi, mimo że autor wodzi go za nos i co rusz udowadnia, iż źle obstawia i wydaje błędne osądy. Swoją historię kończy nietypowo, dając nadzieję na kontynuację w kolejnym tomie.

W tym miejscu wypada mi powiedzieć także słów kilka na temat języka, który jest przystępny w odbiorze, mimo iż, co w pełni uzasadnione – nie brak w nim odniesień do szeroko pojętych nauk ścisłych i różnorakiej technologii. Niewątpliwie uwagę odbiorcy przykuwają także wulgaryzmy pojawiające się w tekście dosyć często. Mimo to, w moim odczuciu, nie należy czynić pisarzowi z tego powodu wyrzutów, gdyż występują one zawsze w odpowiednim momencie, przez co nawet najbardziej soczyste przekleństwa płynące jak rwący potok z ust Dija Udina Alhassana, nie rażą – przeciwnie, sprawiają, że śmiejemy się w głos oraz nadają całej historii realistyczny rys.

Drobny zarzut w ocenie stanowią pojawiające się sporadycznie błędy literowe, które bardzo łatwo dostrzec w trakcie lektury. Nie rzutują one jednak znacząco na odbiór całości tekstu.

Na szczególną uwagę zasługuje fakt, iż ,,Chór zapomnianych głosów” jest opowieścią z podwójnym dnem: mimo osadzenia w świecie nierzeczywistym jest zarazem rzeczywistą pochwałą ludzkości i człowieka, który nie uląkł się zła i zagrożenia, ale podjął walkę o siebie i tych, których kocha i szanuje.

Remigiusz Mróz między wierszami przekazuje prawdy stare jak świat, które brzmią: ,,Nadzieja zawsze umiera ostatnia” oraz ,,Wytrwałość i miłość sprawiają, że możemy góry przenosić”. Warto o tym pamiętać, zwłaszcza w trudnych chwilach naszej ziemskiej podróży do gwiazd.

Zainteresowanych książką odsyłam na stronę Wydawnictwa Genius Creations TUTAJ oraz na MadBooks TUTAJ 

Bardzo dziękuję Wydawnictwu Genius Creations za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego.


Niniejszą recenzję opublikowano także na łamach Pienińskiego Portalu Informacyjnego TUTAJ

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

[WYWIAD PATRONACKI] Michał Kubicz: Zawsze powtarzam, że dokładnie w tym tkwi największa wartość mojej prozy: opowiadam o postaciach historycznych, a więc z założenia znanych, ale pokazuję ich najbardziej ludzką stronę, a tę widać właśnie w scenach kipiących od uczuć.

[WYWIAD] Daniel Pielucha: Wiedziałem, że będę malował. To niczym nieuleczalna choroba, a jak malować, to szczerze, i to, co się rozumie i czuje najlepiej, stąd ten realizm i Nadrealizm Polski.

[RECENZJA] Maciej Siembieda - "Nemezis"