[WYWIAD] Diana Żarów: Sztuka nie musi być piękna, sztuka ma poruszać widza, wyzwalać emocje, prowadzić do konfrontacji z własnymi poglądami i wyobrażeniami.
Oto mój gość: żona i matka uprawiająca Sztukę przez
wielkie SZ., w której prym wiodą surrealizm oraz realizm magiczny, obrazujące
wielowymiarowe piękno wszechświata i człowieka. Członkini Związku Plastyków
Artystów Rzeczypospolitej Polskiej – malarka, Diana Żarów.
Biorąc
pod uwagę niniejszą prezentację, naszą rozmowę chciałabym zacząć od pytania,
jak Pani siebie postrzega i jak udaje się godzić przypisaną przez odbiorców
dorobku rolę artystki z rolą żony i matki na pełen etat?
Odpowiedź na to pytanie
jest dosyć prosta: pogodzenie roli matki, żony i artystki jest możliwe tylko dzięki
wspierającemu partnerowi. Poza zajmowaniem się sztuką, pracuję jeszcze
zawodowo, więc czasu na malarstwo mam bardzo niewiele, ale udaje mi się go
troszkę ukraść dzięki mężowi, który potrafi wszystko: ugotować dwudaniowy
obiad, posprzątać czy zająć się dziećmi. Wyjeżdżam samotnie na plenery
malarskie, ale działa to też w drugą stronę - ja zabieram dzieci na wakacje, a
mąż zostaje słomianym wdowcem i ładuje akumulatory. Często również spędzamy
czas całą rodziną na plenerach i wystawach. Ja wtedy trochę pracuję, a mąż i
dzieci traktują takie wyjazdy jako wycieczkę. Nasz związek jest partnerski i
nastawiony na pomoc i wsparcie. Dzięki temu oboje czujemy, że nasz dom jest
ostoją, do której chce się wracać.
Maureen
Johnson powiedziała: Chcemy pamiętać, ale
też pragniemy być zapamiętani. Dlatego malujemy. Podziela Pani tę opinię, a może znajduje jakiś inny
powód, by realizować się na gruncie artystycznym?
Prawdę mówiąc, nie znam
do końca powodu dla którego maluję. Być może jest to jakieś biologiczne
uwarunkowanie, potrzeba którą się naturalnie realizuje? Moja córka pasjonuje
się jeździectwem. Kiedy patrzę na nią jak maniakalnie rysuje konie, codziennie
po kilka godzin - nie sądzę, że robi to, bo ma potrzebę pozostawienia czegoś po
swojej śmierci. Robi to instynktownie, naturalnie, wyrażając w ten sposób swoje
uczucia i zainteresowania. Ja chyba mam podobnie. Nigdy nie zastanawiałam się,
gdzie trafią moje obrazy za sto czy dwieście lat. Człowiek jest tylko
ziarenkiem piasku na pustyni. Czy jeśli zostawię te kilka obrazów po sobie,
będzie to miało jakiekolwiek znaczenie dla ludzkości? Pewnie nie, i nawet nie
mam takich ambicji. Maluję, bo w ten sposób wyrażam siebie, swój światopogląd,
nastroje, emocje. Obrazy pozwalają mi uporządkować świat wokół mnie. A jeżeli
ktoś się z nimi utożsamia, odczytuje w nich swoje lub moje interpretacje, to
być może poruszam jakąś wspólną strunę z odbiorcą i gramy tę samą melodię. I to
jest fajne.
Na
jaki okres przypadły pierwsze próby malarskie i co przedstawiały? Czy świat
kolorów był traktowany jako antidotum na szarość rzeczywistości, z którą
nierzadko musiała się Pani mierzyć?
Pierwsze próby rysunku wyssałam z mlekiem matki, która ma wykształcenie artystyczne. Ona mnie uczyła i poprawiała błędy. Rysowałam to, co widziałam wokół siebie. Tak, jak jaskiniowcy w Lascaux, rysunkiem opisywałam świat. A więc były zwierzęta, przyroda, ale też kubek na stole, glista ryjąca norkę i babcia, której wysunęła się koszula ze spódnicy. Później mi wypominała, że przecież mogłam ją schludniejszą przedstawić, a tak zostanie w rodzinie taki „portret”.
Malarstwem zajęłam się stosunkowo późno, bo dopiero w wieku dorosłym. Patrząc na moje obrazy, nie powiedziałabym, że świat kolorów jest antidotum na szarość. Kolorystyka jest często monochromatyczna, przytłumiona, spokojna. Moja twórczość jest daleka od spontanicznych barw, a raczej stonowana.
Czas
poświęcony na doskonalenie umiejętności twórczych poszerzył je znacząco, bo
choć znana jest Pani głównie z obrazów malowanych techniką olejną, to jednak
nieobce są też rysunek i akwarela…
Jak już wspomniałam, rysunkiem
zajmowałam się od dziecka. To był wstęp niezbędny do rozpoczęcia przygody z
farbami. Mało obecnie rysuję, ponieważ wyrażam się w malarstwie. Prace
akwarelami przedstawiają głównie motywy roślinne i robię je szybko, bo około
godziny. Zaś obrazy olejne maluję długo - są przemyślane, rozplanowane, z
jakimś przesłaniem i potrafią mnie zmęczyć swoją pracochłonnością, nie tak jak akwarele
będące czystym relaksem, spontanicznością, małą odskocznią i zabawą.
Czy
potrafi Pani powiedzieć ile obrazów dotychczas powstało? Z którego jest Pani
najbardziej dumna i dlaczego?
Nie wiem, ile obrazów
namalowałam. Nawet trudno mi to w przybliżeniu oszacować. Nie mam swojego ulubionego obrazu,
ponieważ on dopiero powstanie. Gdyby już taki był, to po co dalej
malować? Każdy świeży obraz jest moim faworytem przez kilka dni, a później, jak
już się na niego napatrzę, to coraz mniej mi się podoba - i wtedy nadchodzi
czas na nowy pomysł i malowanie tego najlepszego. A potem ten proces się powtarza. Tak to mniej więcej wygląda.
A
czy jest taki, który przemalowałaby Pani, gdyby tylko mogła?
Gdybym mogła,
przemalowałabym wszystkie moje obrazy. W każdym coś bym zmieniła lub dodała.
Dlatego dla artysty tak trudny jest moment, w którym musi podjąć decyzję o
zakończeniu pracy. Mam na to tylko jeden sposób - zaczynam po prostu malować
kolejny obraz.
Malując,
kieruje się Pani rozumem czy emocjami? Co stanowi źródło natchnienia?
Źródłem natchnienia są
oczywiście emocje, ale w związku z tym, że moje malarstwo jest realistyczne,
przedstawieniowe, muszę też zaprząc do pracy rozum. Do przeniesienia wizji na
płótno potrzebna jest wiedza, warsztat artystyczny i koncepcja. Więc i rozum, i
emocje.
Czy
w czasach koronawirusa udaje się Pani malować więcej niż wcześniej? A może
przeciwnie – okres ten w ogóle nie sprzyja tworzeniu?
Dla mnie życie w dobie
koronawirusa nie zmieniło się jakoś diametralnie. Jestem osobą introwertyczną,
więc nie potrzebuję „szumu” wokół siebie. Lubię przebywać w zaciszu domowym, na
łonie przyrody, lubię ciszę. Obrazy powstają w podobnym tempie jak wcześniej,
nie pracuję zdalnie, więc czasu mi nie przybyło.
Czy
przystępując do pracy, wie Pani jaki będzie efekt końcowy, czy może przeciwnie
– w głowie powstaje zalążek pomysłu, który w toku sam się rozwija?
Rozpoczynając pracę nad
nowym obrazem, mam w głowie ogólny zarys i kolorystykę. W trakcie tworzenia
zdarzają się zmiany, często dosyć spore. Staram się jednak zachować pierwotny
przekaz.
Który
etap malowania jest najprostszy, a który najtrudniejszy?
Najprostszy etap to
początek. Wtedy wszystko się jeszcze może zdarzyć, maluję szybko ogólny zarys,
a najbardziej pracochłonne i żmudne jest wykończenie obrazu. Detale, ustalenie
światła, gdzie przytłumić, a co wyciągnąć na pierwszy plan.
Czy
w obrazach kryją się Pani uczucia, a jeśli tak, to czy oglądający potrafią je
odgadnąć i właściwie zinterpretować?
Tak, moje obrazy
określają mnie i moje postrzeganie świata. Bez tego raczej trudno byłoby
stworzyć obraz. Zazwyczaj oglądający trafnie interpretują jego przesłanie, ale
często zdarzają się zaskakujące połączenia i odbiór. Każdy ogląda obraz poprzez
swoje osobiste doświadczenia, dlatego nie naprowadzam nikogo na właściwą drogę.
Każdy odnajduje swoją.
Często
przedmiotem obrazów czyni Pani kobiece ciało, jednak nagość w tym wydaniu nie
budzi niesmaku, lecz zachwyca. Czy nieprzekraczanie granic przyzwoitości jest
trudne i czy jakieś sobie Pani wyznacza? A może to właśnie pędzel i ołówek nie
krępując same prowadzą rękę?
Panią zachwyca, a kogoś
innego może drażnić lub oburzać.
Uważam, że w sztuce nie
istnieje coś takiego, jak przekraczanie granic przyzwoitości. Twórca ma prawo
widzieć świat po swojemu, a nakazywanie przyzwoitości prowadzi do wynaturzenia
twórczego potencjału. Sztuka nie
musi być piękna, sztuka ma poruszać widza, wyzwalać emocje, prowadzić do
konfrontacji z własnymi poglądami i wyobrażeniami. Moje obrazy mogą się
podobać lub nie, mogą oburzać lub zachwycać. Wszystko zależy od odbiorcy.
Tworzy
Pani między innymi w nurcie realizmu magicznego. Na czym więc opiera się magia
obrazów?
Jak sama nazwa wskazuje,
realizm magiczny pozwala wyjść poza ramy przyziemności. Poruszyć wyobraźnię,
obudzić marzenia. Myślę, że większość ludzi marzy skrycie o wielkiej miłości
jak z filmów, przeżyciu czegoś niesamowitego, pragnie podziwu, oderwania się od
szarej codzienności. Uważam więc, że ten nurt sztuki odpowiada na wrodzone i
naturalne potrzeby człowieka, na wiarę w coś większego, co znajduje się poza
naszym rozumowaniem.
Z
jednej z Pani prac spogląda także słowiańska Dziewanna przytulająca wilka. Czy ów przejaw zainteresowania
tematem stanowi nietuzinkowy powrót do korzeni?
Planuję namalować serię
obrazów nawiązujących do naszych słowiańskich korzeni, z ukazaniem symbiozy
człowieka z naturą.
Moją uwagę zwróciło także dzieło pod tytułem Trujące słowa niczym piękne kwiaty oplatają mnie. Czy można by zaryzykować stwierdzenie, że Pani w obrazach ukrywa słowa przesłania? Jeśli tak, to zdają się one nie napawać optymizmem, a może się mylę?
Czy obraz jest przesłaniem – tego nie wiem, namalowałam go z potrzeby duszy, z refleksji nad światem i człowiekiem. To są moje własne przemyślenia, na temat pozycji kobiety we współczesnym świecie. Niby mamy wywalczoną wolność, a nadal pod pretekstem naszego dobra wtłacza się nam, jak powinnyśmy żyć. Wmawia się nam wypaczone powinności i obowiązki kobiety. Obraz był namalowany w 2019 roku, a niedługo później wybuchły protesty kobiet w Polsce. Pod płaszczykiem naszego dobra, zacieśniają się kajdany na rękach. Jeszcze kilka lat, i nie zdziwi mnie, jeśli będziemy chodziły w burkach...
Wiem,
że wielką Pani pasją są konie. Czy jazda i obcowanie z tymi zwierzętami
wyzwalają również twórcze bodźce?
Twórcze bodźce
wyzwalają w tym sensie, że obcuję dużo z naturą, ze zwierzętami. Ale tak
naprawdę konie szlifują mój charakter. To są ogromne i silne zwierzęta. I
dodatkowo bardzo mądre. Człowiek fizycznie nie ma szans w starciu z nimi, więc
żeby obcować w zgodzie i przyjaźni, trzeba posłużyć się inteligencją. Konie
wyczuwają instynktownie każdy nastrój człowieka, zwłaszcza strach,
zdenerwowanie i niepewność – i nie zawahają się ich wykorzystać. Trzeba być
przy nich bardzo spokojnym i pewnym tego, co się robi. Siadając na konia, który
waży średnio 600 kilogramów, trzeba nauczyć się nad nim panować, być jego
przewodnikiem. Nie jest to proste zadanie, bo ponad 80 % osób rezygnuje z
jeździectwa w pierwszym roku nauki.
Miłością
do koni zaraziła Pani swoje dzieci na tyle, że niespełna dziesięcioletnia córka
Lena, potrafi pięknie je narysować. Czy można więc mieć nadzieję, że
dziewczynka również tak jak kiedyś Pani, pójdzie w ślady mamy obcując ze sztuką
na szeroką skalę?
Nie mam szklanej kuli,
żeby odpowiedzieć na to pytanie. Mam tylko nadzieję, że będzie w życiu
spełniona i szczęśliwa, cokolwiek będzie robić.
W
moim odczuciu współczesna sztuka w niemałej mierze powstaje paradoksalnie po
to, by twórcy mogli zaistnieć, a nie ich dzieła, dlatego też dla wielu
priorytetem jest szokowanie odbiorcy, a jakie cele Pani sobie stawia i jaki ma
stosunek do sławy będącej następstwem rozpoznawalności w środowisku?
Ludzie są różni, jedni
lubią się napawać byciem artystą i to ich motywuje, a inni tworzą, bo mają taką
potrzebę. Tak naprawdę trudno jest ocenić, co znaczy „zaistnieć”. Można
zaistnieć jednorazowo, a później zaginąć i nie stworzyć już nic wielkiego.
Zazwyczaj „zaistnienie” artysty na rynku sztuki to jest cały, długotrwały
proces - to lata pracy.
Pani
malarstwo mnie zachwyca, ale nie wszystko wszystkim musi się podobać. Jak
przyjmuje Pani słowa krytyki? Czy są one motywacją do pracy nad sobą i
warsztatem, czy raczej przyczynkiem do stanów depresyjnych?
Z tym bywa różnie: zależy
od kogo taka krytyka wyjdzie i od jej rodzaju, bowiem może być motywująca lub
nie. Jeżeli mówimy o tej dobrej krytyce, działa na mnie zwykle najpierw
depresyjnie, a później motywująco. Krytyka w stylu: „nie podoba mi się i już”
nie działa na mnie w żaden sposób, bo nie muszą się wszystkim moje obrazy
podobać.
Popuśćmy
wodze fantazji i załóżmy, że ma Pani możliwość spotkać ulubionego malarza i
popijając z nim filiżankę kawy, zaprezentować swoje obrazy. Komu najchętniej by
je Pani pokazała?
Ulubionych malarzy mam
wielu, ale raczej nie pokazałabym żadnemu z nich moich obrazów, ponieważ
wolałabym poświęcić tę filiżankę na rozmowę o ich sztuce.
Malarstwo
jest trudną sztuką, ale czy miernika jej wartości zawsze należałoby upatrywać w
światowych wystawach i plenerach? Czy mniej znane, zawsze znaczy gorsze?
Oczywiście, że mniej
znane nie znaczy gorsze. Każdy przecież zaczyna od bycia mało znanym, a
niektórych odkrywa się dopiero po śmierci lub wcale.
Gdzie
można obejrzeć Pani obrazy, albo gdzie je kupić?
O wystawach na bieżąco informuję na Facebooku. Jeżeli chodzi o zakup, mam bardzo mało obrazów dostępnych do sprzedaży, bo jakieś 90% z nich znajduje się w kolekcjach prywatnych. Najlepiej więc kontaktować się bezpośrednio ze mną, wtedy mogę udostępnić informację, gdzie można nabyć dany obraz.
Jakich
rad udzieliłaby Pani chcącym rozpocząć własną, barwną przygodę z ołówkiem i
farbami?
Po
prostu rysować i malować. A co wyjdzie, czas pokaże.
Jest
Pani znakomitym dowodem na to, że malarstwu z literaturą po drodze, bowiem
czyta Pani sporo, dlatego gości na książkowym blogu. Proszę zdradzić, po jaką
literaturę najczęściej Pani sięga oraz którą z dotychczas przeczytanych
historii podarowałaby (poza albumem malarstwa) w ciemno każdemu i dlaczego
właśnie tę?
Ostatnio czytam książki
głównie historyczne, przyrodnicze i naukowe. W ciemno poleciłabym wszystkie autorstwa
Michio Kaku - jest on profesorem fizyki teoretycznej na City University w Nowym
Jorku i jednym z twórców teorii strun. Pisze o astronomii, astrofizyce,
podbojach Marsa, wszechświatach równoległych i przyszłości ludzkości. To idealna
literatura dla osób lubiących fantastykę naukową i chcących, żeby od rozważań
spuchła
im głowa.
Kolejna pozycja to
Yuval Noah Harari – Sapiens od zwierząt
do bogów, a jeśli chodzi o książki
przyrodnicze to na uwagę zasługuje Peter Wohlleben – Nieznane więzi natury i Sekretne
życie drzew.
Czego
mogłabym Pani życzyć?
Zdrowia i bliskich, życzliwych osób wokół mnie.
Zatem
właśnie tego życzę najgoręcej.
W
ostatnim słowie do Czytelników chciałabym powiedzieć jeszcze…
Róbcie to, co kochacie,
a poczujecie szczęście i spełnienie.
Bardzo
dziękuję za czas poświęcony na tę miłą i ważną dla mnie rozmowę.
Z Dianą Żarów
rozmawiała Iwona Niezgoda – pomysłodawczyni i organizatorka niezależnego
plebiscytu na polską Książkę Roku Brakująca Litera, prowadząca bloga Góralka
Czyta.
Niniejszą rozmowę opublikowano w Magazynie artystycznym Galerii SOPRA TUTAJ.
Zrządził los i znajomość z Dianą Żarów przeniknęła do świata realnego 25.07.2024 roku, o czym donoszę z radością TUTAJ.
Gratuluję bardzo ciekawego wywiadu, który przeczytałam z ogromną przyjemnością.
OdpowiedzUsuńDziękuję, Agnieszko. Miło się czyta taką opinię :-) .
UsuńBardzo interesujący wywiad i przepiękne obrazy Pani Diany! :)
OdpowiedzUsuńMiło słyszeć, że obrazy idą w parze z treścią rozmowy wzbudzając zainteresowanie :)
Usuń