[RECENZJA] Annie Ernaux - "Bliscy"
Obrazy sercu najbliższe
Rodzina jest jak gałęzie drzewa, wszyscy rośniemy w różnych kierunkach, ale korzenie mamy wspólne.
Słowa te nierzadko widniejące na domowych ścianach zdają się przenikać miedzy wersami książki Annie Ernaux pt. Bliscy, wchodzącej w skład literackiego dorobku autorki uhonorowanej za całokształt twórczości tegoroczną Nagrodą Nobla, wydanej w Polsce 16.11.2022 pod skrzydłami Wydawnictwa Czarnego. W uzasadnieniu Szwedzkiej Akademii czytamy, że francuską prozaiczkę doceniono za odwagę i chirurgiczną precyzję, z jaką odkrywa korzenie, wyobcowanie i zbiorowe ograniczenia osobistej pamięci.
Właśnie przez wzgląd na
jej ulotność Ernaux przywołała na karty tejże duchy bliskich zmarłych: ojca,
matki i siostry, niejako wskrzeszając na nowo poprzez powołanie ich do nowego,
literackiego życia. W tym celu podzieliła prezentowaną opowieść na trzy
następujące kolejno po sobie bloki tekstowe zatytułowane: Miejsce, Pewna
kobieta oraz Druga córka, które mimo odrębności zdają się wzajem przenikać i
zazębiać, tworząc zwartą, ale niełatwą opowieść o połączonych więzami krwi,
lecz zarazem podzielonych przez miejsce, aspiracje i czas, które działając
niczym piła motorowa, bezlitośnie odcinają gałęzie od pnia rodowego drzewa, a
tym samym dają złudne wrażenie ponownego, lepszego ich wzrostu, pozbawionego pułapek wzajemnych
od siebie zależności. Autorka pracowicie odziera z kory pień owego drzewa,
chcąc dociec sedna takiego stanu rzeczy.
Od Yvetot – robotniczej
dzielnicy Normandii wszystko się zaczęło: życie się zaczęło, szkoła się zaczęła
i gra pozorów okraszona walką na ambicje również się zaczęła przez lata trwając
w najlepsze, bo przecież trudno nietuzinkowej jednostce - jaką przyszła pisarka
z pewnością była - zaakceptować życie podporządkowane konieczności, która
niczym kokon – ciasno otaczała egzystencję jej rodziców – pary robotników z
ambicjami. Ojciec pracował między innymi w fabryce lin, u dekarza, czy też w
rafinerii, matka zaś w fabryce margaryny. Z czasem stali się właścicielami sklepu
wraz z przylegającym do niego domkiem, a wszystko byle tylko móc zaspokoić
odwieczne pragnienie społecznego awansu i mieć pewność, że już nie zalatują
„wsią”, a tym samym wyjść poza świat drobnego kupca, w którym jednak brakuje
miejsca dla literatury: Książki, muzyka to dobre dla ciebie. Ja nie
potrzebuję ich, żeby żyć – powiedział kiedyś ojciec nie wiedząc, że słowa te
kieruje do przyszłej noblistki właśnie w tej dziedzinie, jednak z pełną świadomością,
iż tym sposobem pogłębia już i tak niemałą, intelektualną przepaść między nimi,
o czym córka zaświadcza słowami: samotna w świecie słów i idei, gdyż on był podporządkowany manierom, poglądom i gustom.
Mówią, by zwłaszcza o
tych ostatnich nie dyskutować. Być może dlatego kobieta z rozbrajającą
szczerością pokusiła się o wyznania: Nie potrafiliśmy ze sobą rozmawiać
inaczej niż zrzędliwie. Uprzejmy ton był zarezerwowany dla obcych. I dalej: Piszę być może dlatego, że nie mieliśmy sobie nic więcej do powiedzenia,
zwłaszcza, iż uważał, że wiedza i dobre maniery są oznaką wewnętrznej,
wrodzonej doskonałości, a przy tym miał pewność, że nie można być
szczęśliwszym niż się jest. Zapomniał więc, że doskonałość nie jest dana raz
na zawsze, lecz zadana, dlatego należy stale się o nią starać i do niej dążyć.
Na szczęście Annie
Ernaux była tego zdania, toteż na kartach Bliskich wytrwale poszukuje
odpowiedzi na pytania: czy pisanie jest formą dawania? oraz o obecność
szczęścia w życiu. To drugie odnajduje w rodzinie, której zalążek decyduje się
tworzyć z mężem – pracownikiem administracji państwowej, dzięki czemu za jego
oraz przyjaciół ze studiów przyczyną, stała się zdolna odkryć, że jej
postrzeganie świata znacząco różni się od tego, w którym żyli rodzice cierpiący
i stale walczący z kompleksem niższości. Ona – ze wszystkich sił pragnąc dla
siebie innego, lepszego życia – oddzieliła tamto grubą kreską, jednak szybko
przyszło jej przekonać się, iż tym samym stała się oddzielona od samej siebie.
Książka stanowi
niebywale udaną próbę niełatwego powrotu do korzeni i rozliczenia się z
przeszłością. Tym cenniejszą, że walutą tegoż rozliczenia jest słowo, a nie
pieniądze, bowiem żadna waluta tego świata nigdy nie stanie się gwarantem
dojścia do prawdy i jej poznania, zwłaszcza jeśli dotyczyć ma – jak w tym
przypadku – prawdy o sobie samej. Jedynie słowo posiada sprawczą moc, zdolną
oczyścić mroki przeszłości.
Historia rodziny Annie
Ernaux w równym stopniu tę przeszłość oczyszcza, co obnaża, nakazując zgłębić
głęboko skrywaną tajemnicę śmierci jej siostrzyczki, Ginette, która w myśl
pokrętnego planu niebios umarła jak mała święta, aby noblistka mogła ŻYĆ i
twoŻYĆ: (…) przyszłam na świat, ponieważ ty umarłaś, a ja cię zastąpiłam.
Pisarka na stu siedemdziesięciu
dwóch stronach przy użyciu wprawnego pióra, wykazała więc ponad wszelką
wątpliwość, że życie z rodziną jest podróżą pełną wyzwań, gdzie tytułowi bliscy
czasem stają się dalecy, nieodgadnieni i odgrodzeni murem śmierci, którego
zburzyć w żaden sposób nie można. Ktoś jednak kiedyś powiedział, iż Ludzie są
jak płomień świecy. W każdej chwili wiatr może go zdmuchnąć, więc ciesz się
światłem, póki je masz. Warto by zawsze o tym pamiętać, bez względu na czas i
okoliczności.
Zainteresowanych książką odsyłam na stronę Wydawnictwa Czarne, któremu bardzo dziękuję za egzemplarz recenzencki.
Komentarze
Prześlij komentarz