[RECENZJA] Monika Orłowska - "Całuję. Mama"

„Każda rozpacz po śmierci kogoś bliskiego jest aktem egoizmu”


Za oknem jesień w pełni. Spadające z drzew liście i deszczowa aura są widomym znakiem przemijającego czasu, stanowiącego element historii, którą swoim życiem pisze każdy z nas. 

Jedną z takich rodzinnych perypetii zaprezentowała czytelnikom Monika Orłowska – anglistka, tłumaczka, redaktorka i pisarka zarazem. Zadebiutowała w 2011 roku powieścią „Cisza pod sercem”. W kolejnych latach ukazały się także: „Adam i Ewy” (2012 r.) oraz „Kłamstwa i kłamstewka” (2013r.).


„Całuję. Mama” wydana nakładem Wydawnictwa Replika w 2015 roku to moje pierwsze spotkanie z twórczością rodowitej krakowianki. 

Na kartach najnowszej powieści kreśli ona historię trzech sióstr: Beaty, Joanny i Pauliny, kierując ich kroki do mieszkania na krakowskim osiedlu Azory. Kobiety stają przed trudnym zadaniem uprzątnięcia lokum po zmarłej kilka dni wcześniej matce, Lidii Galin. Czas wspólnie spędzony obfituje w niełatwe rozmowy i powroty do przeszłości, z jednej strony rodząc kłótnie, z drugiej, przywołując ciepłe wspomnienia z czasów PRL-u. Jakie tajemnice skrywa przeszłość matki? Kim jest Marta Leszczyńska i co ma wspólnego ze zniknięciem porcelanowej cukiernicy? Czy pozostawiony przez zmarłą list scementuje rodzinę?

Monika Orłowska ukazała postaci kobiet połączonych więzami krwi, ale jednocześnie diametralnie od siebie różnych:

Najstarsza – Beata to szczęśliwa żona Pawła Ryczka, matka Piotrka, Marcina i Ani. Sentymentalna historyczka, w przeszłości wraz z ojcem zaangażowana w działalność polityczną, a obecnie pracownica MOPS-u.

Średnia – Joanna – żona Marka Mądrego, władcza dyrektor banku, której radość płynącą z sukcesów zawodowych, przyćmiewa brak potomstwa.

Najmłodsza – Paulina, jawi się jako niepokorna artystyczna dusza, studiująca projektowanie ubrań w murach londyńskiej uczelni, po powrocie imająca się różnych prac związanych z modą i reklamą.

Można pokusić się o stwierdzenie, że wykreowane przez pisarkę bohaterki są ucieleśnieniem doświadczeń, poglądów i osobowości wielu Polek obarczonych takim bądź innym życiowym bagażem, który często muszą dźwigać na swoich barkach, nieprzygotowane do roli tragarza.
Ale czy można być kiedykolwiek przygotowanym na odejście kogoś, kogo kochamy? 

Orłowska odważnie podjęła niełatwy temat śmierci matki, Lidii Galin, która odeszła otoczona płaszczem opieki pracowników i wolontariuszy hospicjum oraz miłością córek, rozumianą jednak inaczej przez każdą z nich.

Uczucia względem rodzicielki, ściśle wiążą się ze wspomnieniami, stopniowo uwalnianymi z czeluści piwnicy, pawlacza, pudeł oraz serc dwóch sióstr, objaśniających najmłodszej zawiłości rodzinne na przestrzeni PRL-u. Smak mysiego jedzenia i czekolad Ritter Sport, foremki na ciasteczka łudząco podobne do misia Miszy to tylko niektóre elementy ukazane przez Autorkę w sposób pozwalający odbiorcy poczuć powiew historii na przestrzeni lat PRL-owskich.

Pisarka niczego nie koloryzuje, opisując sytuacje językiem prostym, jednocześnie obsadzając czytelnika w roli obserwatora przeszłych zdarzeń historycznych, przez co wymusza na nim refleksję nad kolejami życia, która może sprowadzać się do słów : „Boga i historii nie oszukasz”.

Zainteresowanych książką odsyłam na stronę Wydawnictwa Replika TUTAJ

Tekst powstał w związku z wydarzeniem z serii ZOSTAŃ RECENZENTEM, organizowanym przez Wydawnictwo Replika, któremu bardzo dziękuję za możliwość wzięcia w nim udziału oraz za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego.

Niniejszą recenzję opublikowano także na łamach Pienińskiego Portalu Informacyjnego  TUTAJ

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

[WYWIAD PATRONACKI] Michał Kubicz: Zawsze powtarzam, że dokładnie w tym tkwi największa wartość mojej prozy: opowiadam o postaciach historycznych, a więc z założenia znanych, ale pokazuję ich najbardziej ludzką stronę, a tę widać właśnie w scenach kipiących od uczuć.

[WYWIAD] Daniel Pielucha: Wiedziałem, że będę malował. To niczym nieuleczalna choroba, a jak malować, to szczerze, i to, co się rozumie i czuje najlepiej, stąd ten realizm i Nadrealizm Polski.

[RECENZJA] Maciej Siembieda - "Nemezis"