[WYWIAD] Radosław Rutkowski: […] warto pisać tak, by samemu sobie sprawiać tym przyjemność, bo może trochę złagodzi to ból w trzewiach po wszystkich kuksańcach, których branża nie szczędzi początkującym twórcom.

Oto mój gość: absolwent prawa, któremu w duszy gra muzyka, a w głowie powstają różnorodne literackie światy. Najkrócej: Radosław Rutkowski.

Proszę dokończyć zdanie: Jestem pisarzem, więc to oczywiste, że…

Nie sypiam po nocach.

Natomiast, biorąc pod uwagę moją prezentację, naszą rozmowę chciałabym zacząć od pytania: co jeszcze mógłby Pan do niej dodać, czego nie można wyczytać z powszechnie dostępnych źródeł i jak udaje się godzić każdą z tych ról?

Za dnia pięknością, nocą zaś szkaradą – tak brzmiał fragment zaklęcia, które uwięziło Fionę w ciele ogrzycy. Wspominam o tym dlatego, że dostrzegam pewne podobieństwo w odniesieniu do mojej skromnej osoby. Za dnia jestem tylko człowiekiem i robię to, co wszystkie inne człowieki, nocą zaś siadam przed komputerem i z dala od czyjegokolwiek wzroku rzeźbię swoje teksty. W świetle dnia nie wszystkie wyglądają już tak dobrze jak nocą, lecz z braku przyrządzonego przez Wróżkę Chrzestną eliksiru Żyj długo i szczęśliwie za ich poprawę muszę brać się sam.

Gdyby mógł Pan spotkać dowolnego pisarza – żyjącego lub nie – kto by nim był i dlaczego? Jakie książki Pana ukształtowały, wpływając na wybór niełatwej, pisarskiej drogi? 

Moje dzieciństwo ukształtowały książki Karla Maya, Juliusza Verne’a, Zbigniewa Nienackiego, a także seria o Trzech Detektywach i… Krzyżacy. Tak, jako dziesięcioletni chłopiec z wypiekami na twarzy czytałem książkę, która stanowiła koszmar uczniów starszych klas. A kogo chciałbym spotkać? Nie wzgardziłbym uściskiem dłoni moich mistrzów z dzieciństwa, chętnie zbiłbym piątkę ze Stephanem Kingiem, a gdybym spotkał Sienkiewicza, to w niewybrednych słowach zwróciłbym mu uwagę, że nie traktuje się tak ani damy, ani wiernego krajowi rycerza. Po dziś dzień pamiętam, jak los Danusi i Juranda mną wstrząsnął, Wołodyjowski także zasłużył chyba na lepszy koniec… Ze współczesnych polskich pisarzy chętnie poznałbym Zygmunta Miłoszewskiego, Janusza Leona Wiśniewskiego czy Wiesława Myśliwskiego, a Macieja Siembiedę miałem już przyjemność spotkać.

Czy wykształcenie rzutuje na pracę twórczą? W moim odczuciu język prawny charakteryzuje się pewną surowością, mając na celu konkretność wyrażania myśli. Język powieści zaś jest – a przynajmniej winien być – plastyczny. Czy zdarza się, więc Panu nacisnąć językowy hamulec, czy gaz do dechy, w przeświadczeniu, iż opowieść ma płynąć rwącym nurtem, niczym górska rzeka?

Patrząc na współczesne języki prawny i prawniczy dziwię się, że ma Pani wobec nich tak duże oczekiwania 😊. Ośmielę się nie zgodzić z tym, że temu drugiemu brakuje elastyczności, w wielu przypadkach jest nawet bardziej gibki niż w beletrystyce. Jeśli chodzi o mnie, to raczej nie mam w zwyczaju jechać na zaciągniętym hamulcu, ale z drugiej strony nogi też nie mam zbyt ciężkiej, więc mandaty się mnie nie imają. Wykształcenie nie rzutuje jakoś szczególnie na moją pracę twórczą, tutaj wpływów doszukiwałbym się raczej w literaturze, po którą sięgam i na której wyrosłem.

Czy ma Pan jakieś pisarskie nawyki, bez których klawiatura nie wygrywa pod palcami „melodii” i czy muzyka, którą Pan bardzo ceni pomaga przekroczyć progi światów przez siebie kreowanych, a może zanurza się Pan w nich w całkowitej ciszy?

Czytam w ciszy, ale piszę niemal zawsze wśród dźwięków muzyki. Nie wiem, czy to się liczy jako nawyk, ale przed pisaniem zwykle odbywam rytualne spacery po domu - w tę i na zad, zupełnie bez sensu, trochę jak kura, która musi rozdrapać słomę, zanim przycupnie i zniesie w niej jajko. Przy okazji często coś do siebie mamroczę, więc ta kura w dodatku gdacze.

Czy słucha Pan opinii otoczenia podczas tego procesu, czy raczej stara się tworzyć ściśle według własnej wizji?

Podczas procesu pisania mam wetknięte w uszy słuchawki, więc życzę powodzenia każdemu, kto chciałby się podzielić ze mną jakąś opinią. A tak poważnie – na pierwszy kontakt z moją twórczością otoczenie może liczyć dopiero wtedy, gdy ja postawię ostatnią kropkę. To kończy pierwszą fazę. W drugiej otoczenie może zapoznać się z całością i zgłosić swoje votum separatum.

Czy w literaturze są granice, których nie powinno się przekraczać, czy raczej pisarz ma pełną wolność w artykułowaniu myśli?

Nie ma czegoś takiego, jak pełna swoboda, bo naszą wolność zawsze ogranicza wolność innych osób – i to powinien być punkt wyjścia rozważań o każdej wolności. W sztuce sprawa jest delikatna, bo w jej przypadku wolność naruszyć możemy subiektywnie i, że się tak wyrażę, korespondencyjnie, jednak przy zachowaniu odpowiedniego dystansu zarówno przez twórców, jak i odbiorców, można uniknąć niepotrzebnych scysji.

W literaturze potrzebna jest elementarna odpowiedzialność za swoje słowa, a także świadomość tego, do kogo są kierowane i jakie mogą wywołać skutki. Niesie to ze sobą powinność zachowania pewnej staranności w formowaniu myśli i osądów ocenianej przez pryzmat efektu, jaki mają wywołać. Nie oznacza to jednak, że powinniśmy hamować język tylko dlatego, że komuś jest lub może zrobić się przykro, bo nie jest to równoznaczne z tym, że ten ktoś ma rację. Taki pogląd głosi np. Ricky Gervais i ja z tak pojmowaną wolnością się zgadzam, choć Ricky odnosi to w szczególności do komedii.

U wielu pisarzy słowo deadline wzbudza niepokój. Czy Pan podziela to odczucie, czy z racji, iż nie jest pełnoetatowym twórcą – wymaga od siebie bycia zdyscyplinowanym?

Deadline jest słowem, które nie wywołuje we mnie większych emocji, bo w moim słowniku obecne jest od blisko dekady. Zdążyłem się nauczyć, że w jego przypadku nie obowiązuje zasada impossibilium nulla obligatio est. W twórczości literackiej niewątpliwie wymagana jest samodyscyplina i podejście zadaniowe, bo pokładanie zbyt wielkich nadziei w sławetnej wenie i przypływach natchnienia może doprowadzić do tego, że jeszcze więcej deadline’ów stanie się impossibilium.

Czym jest szkoła pisania i jak w Pańskim przypadku przebiegały w niej nauki? Jakiej, jednej, dobrej rady – zebrawszy wszystkie dotychczasowe doświadczenia - udzieliłby Pan mężczyźnie, który w 2017 roku zadebiutował powiastką pod tytułem Mit primum non nocere?

Moja szkoła pisania to przede wszystkim niezliczone wykłady u fechmistrzów słowa, bo tym właśnie jest dla mnie lektura książek. Tak zaliczyłem pierwszy semestr. W drugim zaczęły się zajęcia praktyczne i już tak różowo nie było. W toku pracy nad kolejnymi tekstami odkryłem ogromny obszar, w którym mogę się rozwijać. Trzymając się porównania z fechtunkiem, z boku sprawa może wydawać się banalnie prosta - wystarczy dźgnąć tego z naprzeciwka, zanim on dźgnie nas. Kiedy jednak przychodzi co do czego i trzeba samemu złapać za szpadę, to okazuje się, że pierwszą ofiarą dźgnięcia często staje się nasza własna stopa. W środowisku literackim nie brakuje rad dla młodych twórców, większość z nich jest jak najbardziej wartościowa. Od siebie dodam tylko, że warto pisać tak, by samemu sobie sprawiać tym przyjemność, bo może trochę złagodzi to ból w trzewiach po wszystkich kuksańcach, których branża nie szczędzi początkującym twórcom.

Po dwóch latach opublikował Pan Remedium - książkę sklasyfikowaną jako kryminał, sensacja, thriller. Wiele ich na wydawniczym rynku także teraz i – w pewnym stopniu - wszystkie one są do siebie podobne. Dlaczego więc warto, bym sięgnęła po tę konkretną? Co wyróżnia ją na tle innych?

Nietuzinkowe postacie, ciekawy pomysł na modus operandi sprawcy, a także miejsce akcji, bo nie jest to ani Warszawa, ani Sandomierz 😊. A jeśli ktoś chciałby się dowiedzieć, czym jest „jabłkość”, to właśnie tam znajdzie odpowiedź.

W którym momencie prac nad książkami odczuwa Pan gotowość pokazania ich światu, a więc zyskuje pewność, że zostały dobrze napisane? I, co to „dobrze” oznacza?

Gotowość pokazania moich utworów światu odczuwam dopiero wtedy, kiedy sam się do nich przekonam, a nie jest to ani łatwe, ani przyjemne. Często mówi się, że jak ktoś trzeci przyrządzi posiłek, to lepiej smakuje. Nie inaczej jest z literaturą, własna twórczość nie cieszy się zwykle zbyt dużymi względami u autora. W moim przypadku każda nowo napisana powieść ląduje na jakiś czas w szufladzie. Sięgam po nią dopiero wtedy, kiedy czuję, że się od niej oderwałem, to daje mi namiastkę świeżości w spojrzeniu nie tylko na treść, ale także na formę. To jest punkt krytyczny. Jeśli tekst przejdzie tę próbę, mogę ogłosić gotowość do pokazania go światu. A pewności, że został napisany dobrze, nie mam nigdy.

Głównym bodźcem do naszej rozmowy jest Pańska trzecia książka zatytułowana Akela, opublikowana 26.09.2024 roku pod skrzydłami Wydawnictwa Novae Res. To opowieść inna od wcześniejszych, ponieważ napisało ją życie, a Pan ją tylko spisał… no właśnie: tylko czy aż? Skąd decyzja, by zaprezentować historię Pańskiego dziadka, Jerzego Śliwowskiego? Czy prócz chęci zachowania jej dla potomnych, przyświecał Panu jeszcze jakiś cel?

Tylko i aż. „Tylko”, bo scenariusz faktycznie podsunęło życie, a mi nie pozostało nic innego, jak zostać jego skwapliwym skrybą. „Aż”, bo na podstawie rozmów z Jerzym Śliwowskim sporządziłem raptem pięć kartek notatek. To był czysty ekstrakt, wywar z kilku lat jego życia. Cała reszta to literacka ornamentyka i pisarska infrastruktura, którą trzeba było postawić od zera.

Cel, który mi przyświecał, był prozaiczny – ta historia zafascynowała mnie już od pierwszej anegdoty, a po kilku następnych wiedziałem, że tak tego nie zostawię. Uznałem, że inni także powinni mieć szansę na jej poznanie.

Czytając, zaznaczyłam sobie kilka zdań, które wydały mi się w jakiś sposób istotne, a czy Pan, analogicznie, potrafiłby wskazać choć jedno, które uznaje za szczególnie ważne?

Nie potrafiłbym wskazać ulubionego/najistotniejszego zdania w żadnej z moich książek. Poprzez proces pisania wyrabiam sobie osobisty stosunek do wielu różnych fragmentów – niekoniecznie z powodu ich treści czy ciężaru, ale na przykład z uwagi na to, w jaki sposób dowiedziałem się o danym wydarzeniu, jak na nie zareagowałem, jak mnie zaskoczyło, ile czasu poświęciłem na jego napisanie, jak przebiegał proces twórczy dla danego fragmentu itp. Zmierzam do tego, że dla czytelnika tekst Akeli jest pierwotnym źródłem poznania, podczas gdy dla mnie już tylko wtórnym i moje pierwotne projekcje są często wryte w moją świadomość mocniej niż powstałe na ich podstawie zdania. Myślę, że niełatwo pogodzić te dwie perspektywy w kontekście, o który Pani pyta.

Wiem, że Senior rodu Śliwowskich mógł wraz z Panem świętować dzień premiery. Czy uczcili to Panowie w jakiś szczególny sposób i czy emocje dziadka udzielały się także Panu?

Przez długi czas czułem silną presję związaną z ukończeniem prac nad książką, więc gdy wreszcie się ukazała, odetchnąłem z ulgą. Dziadek też nie mógł się doczekać, tym większa była jego (a tym samym i moja) radość, kiedy otrzymał własny egzemplarz. Hucznego świętowania nie było, ale udało mi się zdobyć autograf Jerzego Śliwowskiego 😊.

Janusz Leon Wiśniewski na kartach Samotności w sieci napisał takie piękne zdanie: Boże, dopomóż mi być takim człowiekiem, za jakiego uważa mnie mój pies. Jakim dziś po siedemdziesięciu latach od opisywanych w powieści zdarzeń Pan Jerzy jest człowiekiem?

Pan Jerzy jest człowiekiem zasad – zdecydowanym, nieustępliwym i nieprzebierającym w słowach. Nie chciałbym zaleźć mu za skórę 😊. Myślę, że Akela byłby z niego dumny.

Pośpiech wymuszony przez współczesną cywilizację kładzie się cieniem na relacjach dziadków z wnukami zmagającymi się z notorycznym brakiem czasu dla nich, a kiedy już takowy się znajdzie to bywa krótki… W Pana przypadku – przeciwnie: przypuszczam, iż napisanie książki poprzedziły długie z dziadkiem rozmowy…? Co ma w sobie takiego, że chłonął Pan jego opowieść z zainteresowaniem? Jak – z racji podeszłego wieku Pana Jerzego, radziliście sobie z lukami w jego pamięci, jeśli oczywiście takowe się pojawiały? Krótko mówiąc: jak przebiegała współpraca?

Na wstępie zaznaczę, że w przypadku Jerzego Śliwowskiego termin „luki w pamięci” nie znajduje zastosowania. Z początku wykorzystywałem każdą okazję, by poruszyć temat Akeli, lecz kiedy historia nabrała kształtów, odbyliśmy kilka dłuższych i dedykowanych tylko temu rozmów, podczas których powstał wspomniany wcześniej ekstrakt z życia. Już wtedy nie kryłem się z zamiarami napisania książki, więc nikogo nie dziwił widok Jerzego Śliwowskiego perorującego przed uzbrojonym w kartki i długopis Radosławem Rutkowskim. Współpraca przebiegała wzorowo, choć ręka skryby czasem drętwiała, bo snujący opowieści Jerzy Śliwowski potrafi narzucić solidne tempo.

Co podczas pisania przychodziło z wielką łatwością, a co przysparzało najwięcej trudności? Które elementy historii są szczególnie Panu bliskie?

Z łatwością przyszło mi dopiero zasnąć po tym, jak książka była już ukończona. Niemałą przyjemność sprawiły mi natomiast fragmenty, w których patrzyłem na świat oczami Akeli, niektóre z nich miałem ułożone w głowie na długo przed tym, jak podciągnąłem fabułę na tyle, by móc je w niej umieścić. Najwięcej trudności przysporzyła mi presja – wierna jak Penelopa, dotrzymywała mi towarzystwa zawsze, gdy pracowałem nad tekstem, a niekiedy wpadała też na mnie przy śniadaniu, w pracy albo na ulicy, niby przypadkiem i niechcący, ale już ja swoje wiem. Odpuściła na niedługo przed premierą, nawet się nie pożegnała, jakby to wszystko się nie wydarzyło, ale się wydarzyło i cieszę się ogromnie, że zdążyłem, w przeciwnym razie presja mogłaby sprowadzić swoje mniej subtelne i znacznie bardziej uparte koleżanki.

Tym, którzy jeszcze nie czytali nadmienię, iż książka osadzona w pierwszych latach po II wojnie światowej odciskających na ludziach piętno strachu o siebie i bliskich, traktuje o trudach i złożonościach pięknej relacji Jurka Śliwowskiego z Akelą – owczarkiem niemieckim. Pies, którego imię nawiązuje do wilka przewodnika z Księgi dżungli Rudyarda Kiplinga zdawał się tego strachu w ogóle nie odczuwać z racji uprzedniego odpowiedniego przygotowania… Można by na podstawie tej konkretnej więzi zaryzykować stwierdzenie, iż przetrwanie w życiowej dżungli nie jest łatwe, ale staje się łatwiejsze, kiedy idzie się przez życie ręka w łapę. Czy właśnie tego uczył Akela małego Jurka? Czy w dorosłym, niespełna dziewięćdziesięcioletnim Jerzym wybrzmiewają jeszcze dzisiaj echa tamtej szkoły życia i czy wpływają one na to obecne?

Wybrzmiewają głośno i wyraźnie. Anegdoty dotyczące Akeli to pierwsze, co po przestąpieniu progu usłyszą goście Jerzego Śliwowskiego. Czy to od Akeli przejął ten upór i zdecydowanie? Nie wiem, ale wiem, że jak mantrę powtarza: Akela nie lubił złodziei i nie mam najmniejszych wątpliwości, że w tej kwestii całym sercem podziela pogląd swojego przyjaciela sprzed lat.

W Małym Księciu Antoine de Saint-Exupéry’ego padają słowa: Poznaje się tylko to, co się oswoi. […]. Ludzie mają zbyt mało czasu, aby cokolwiek poznać, ale Jurek Śliwowski jawi mi się jednak jako człowiek, który oswoił „bestię”, jak również pozwolił oswoić siebie, dzięki czemu poznał świat, patrząc na niego dwiema parami oczu, osadzonymi jednak na różnych wysokościach. Czy to właśnie za tą przyczyną Stare Wnory [książkowe Wnęki Stare] - wieś położona w województwie podlaskim, w powiecie wysokomazowieckim, w gminie Kobylin-Borzymy została przez Pana odmalowana plastycznie i z taką dbałością o szczegóły? Czy – a jeśli tak to gdzie - po latach udaje się odnaleźć tam ślady stóp dziadka i łap Akeli?

Jestem daleki od stwierdzenia, że ktokolwiek, w tym także Jerzy Śliwowski, oswoił Akelę. Na moje oko obaj panowie zawarli gentelmeńską umowę o wzajemnym szacunku i zrozumieniu, a potem realizowali ją punkt po punkcie, bo pacta sunt servanda. A tak poważniej – dzieci nie patrzą na zwierzęta jak na istoty, które należy oswoić. Z psem można się zaprzyjaźnić tak samo, jak z każdym innym i właśnie w takim duchu dojrzewała relacja między młodym Jurkiem a Akelą, być może właśnie to przesądziło o jej wyjątkowości. A gdzie we Wnorach Starych można odnaleźć ślady tej dwójki? Wszędzie! Wystarczy tylko się zatrzymać, rozejrzeć, a potem zamknąć oczy.

Ów pies skrywał pewną tajemnicę, którą ujawniał swoim zachowaniem niczemu nieświadomemu chłopcu, ale nade wszystko ludziom z najbliższego oraz dalszego ich otoczenia mającym tendencję oceniania czworonoga przez pryzmat agresji, którą wykazywał tylko wtedy, kiedy został sprowokowany, bądź też, kiedy wymagała tego sytuacja… dlatego w książce nie brak scen wywołujących uśmiech (np. kiedy Akela nosił w pysku cenny dla siebie serdak albo kiedy – na przekór światu i ludziom wbrew – postanowił chodzić do szkoły) i ogrom zaskoczenia, (np. gdy atakował i zabijał). Toteż zastanawiam się, gdzie leży cienka - dla mnie w tym przypadku niedostrzegalna - granica między realizmem a fikcją literacką? Czy tę drugą dopuścił Pan tutaj do głosu?

Akela czerpie z wszelkich narzędzi, jakie oferuje beletrystyka, w tym także z fikcji literackiej, choć w dość ograniczonym zakresie. W odniesieniu do sytuacji o lekkim zabarwieniu dramatycznym, podobnie jak i tych o lekkim zabarwieniu humorystycznym, fikcja literacka zwykle spoziera nieśmiało zza węgła i macha ręką, bo nieładnie byłoby się nie przywitać, czasem podejdzie, zagada, zapyta o samopoczucie, ale z całą pewnością nie jest jak Jadwiga Grochowska i nie wchodzi przez furtkę jak do siebie.

Rozmawiając o Akeli nie mogę pominąć już wspomnianych ludzi w jego sąsiedztwie, których zachowania w dużej mierze były wynikiem przeżytej wojny, ale czy każdorazowo można i trzeba szukać usprawiedliwień dla traum? Nie lepiej je przepracować? Pytam, odnosząc wrażenie, że zwierzęta są mądrzejsze od nas – ludzi, ponieważ upatrując ofiarę zabijają ją głównie po to, aby zaspokoić swój głód, a nie połechtać ego tak, jak my nierzadko mamy w zwyczaju to robić...

Wojna odciska piętno nie tylko na tych, którzy bezpośrednio doświadczają jej okrucieństwa. Zmieniająca się rzeczywistość powojennej Polski prędzej czy później każdego zmusi do opowiedzenia się po jednej ze stron, bo nie da się siedzieć okrakiem na płocie, który opleciono drutem kolczastym. Nie od dziś wiadomo, że matematyka jest królową nauk, więc ludzie kalkulują na potęgę, lecz nie każdy ma głowę do liczb i dwa plus dwa daje czasem pięć. Czy każdą traumę można usprawiedliwić? Na pewno nie, ja też się tego nie podejmuję, ale myślę, że nie każdą da się przepracować, zwłaszcza gdy wszyscy wokół próbują nam wmówić, że dwa plus dwa na pewno nie jest równe cztery. Zwierzęta nie kalkulują, a ich cele i środki są na wyciągnięcie… łapy, przez co nasze perspektywy są nieporównywalne.

Przyznaję, że lektura końcowych scen wywołała we mnie szloch i obudziła prywatne demony, a przy tym pozwoliła zrozumieć, że każdy pies ma szansę stać się dla nas Akelą, jeśli tylko – jak Jerzy Śliwowski – będziemy je kochać, kiedy żyją i zachowywać we wdzięcznej pamięci, kiedy już odejdą… Czy dziadek zdolny jest po latach wybaczyć tym, za przyczyną których opisana przez Pana historia zakończyła się tak, choć przecież mogła inaczej, gdyby ludzie wykazali się odrobiną dobrej woli i empatii?

Myślę, że dziadek zdolny jest wybaczyć każdemu, kto kiedykolwiek wyrządził mu krzywdę. Czy może o tym zapomnieć? To już zupełnie inna sprawa.

Jakie są najczęstsze reakcje czytelników, z którymi się Pan spotkał po publikacji książki? Czy coś Pana zaskoczyło? Czy pojawiły się jakieś recenzje lub komentarze, które szczególnie Pana ucieszyły lub wręcz przeciwnie - zdziwiły?

Najczęstszą reakcją jest poruszenie, nierzadko okraszone dodatkowo kilkoma łzami – i właśnie to wprawiło mnie w pozytywne zaskoczenie, bo nie spodziewałem się aż tak emocjonalnego odbioru. W zdumienie wprawiło mnie natomiast bijące w jednej z recenzji stwierdzenie, jakobym w zbyt negatywnym świetle przedstawiał postacie pochodzenia żydowskiego. Czytałem to zdanie kilka razy, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Natychmiast zrobiłem szybki rachunek bohaterów i wyszło mi na to, że skala i ciężar gatunkowy przewinień bohaterów pochodzenia żydowskiego nawet nie zbliżają się do tego, co zaprezentowali nasi rodacy. W obu przypadkach mamy do czynienia zarówno z ludźmi przyzwoitymi, jak i zepsutymi lub po prostu podłymi, a wyznanie czy narodowość nie mają tutaj nic do rzeczy. Na marginesie dodam, że taką złożoność i niejednoznaczność możemy dostrzec nawet wśród niemieckich żołnierzy, których poznajemy przy okazji kilku krótkich wspomnień bohaterów książki. Dziwię się, że ktoś dopatrzył się drugiego dna i nie zwrócił uwagi choćby na to, że najgorsze zbrodnie zapisane są na koncie Polaków. Autorka tej niefortunnej tezy nie rozważyła też chyba możliwości, że w przypadku książki opartej na prawdziwych wydarzeniach nie ma pełnej dowolności w kształtowaniu bohaterów i czasem trzeba po prostu zaakceptować, że historia potoczyła się tak, jak się potoczyła.

Jako że rynek książkowy skrywa przed Panem coraz mniej sekretów, jakiej rady udzieliłby Pan debiutującym? Czy – mimo iż ogromną rolę w promocji danego tytułu odgrywa marketing to, czy nadal największą walutą w ręku kreślącego historie ma szansę być słowo, z którego czytelnik może wydobyć dla siebie to „coś”, co pozwoli mu wejrzeć w głąb siebie?

Nie zaryzykowałbym stwierdzenia, że jestem autorytetem w kwestii wydawania książek i rozeznania na rynku wydawniczym, ale nic nie stoi na przeszkodzie, bym zdradził, gdzie piecze mniej najmocniej po tym, jak sam się sparzyłem na drodze do wydania książek. Tutaj płynnie przechodzimy do drugiej części pytania, bo mogę z całą stanowczością stwierdzić, że marketing jest kluczowy. Wiele razy spotkałem się z poglądem, że dobra książka sama się obroni. Kiedyś bardzo mnie to zastanowiło i tchnęło we mnie sporo nadziei, dziś już tylko bawi. Dobra książka obroni się tylko wtedy, gdy będzie miała przed kim się bronić. Każdemu szukającemu szczęścia w literaturze polecam pisać, czytać (w moim najgłębszym przekonaniu pierwsze nie może istnieć bez drugiego) i nieustannie poszukiwać własnych sposobów na dotarcie do czytelników. Odwołując się znów do własnego przykładu wspomnę, że jakiś czas temu założyłem swój pierwszy profil w mediach społecznościowych – w moim przypadku było to wydarzenie wiekopomne i bardzo stresujące (gdzie taki boomer do social media 😊?!), ale z perspektywy czasu widzę, że była to trafna decyzja, dzięki której zyskałem nie tylko jako autor, ale przede wszystkim jako człowiek, bo istota z natury stadna powinna umieć poruszać się w stadzie przynajmniej tak, by nie potykać się o własne nogi.

Mogłabym dowiedzieć się czegoś o literackich planach? Jaki temat pragnąłby Pan wziąć na warsztat i kiedy można by spodziewać się nowej książki?

Nie wszystko jest w moich rękach, ale to, co jest, ma się całkiem nieźle. Mam przez to na myśli, że prace twórcze są na bardzo zaawansowanym etapie. Chciałbym dalej rozwijać się w gatunku literatury obyczajowej, kolejnym tematem byłaby kwestia poznania samego siebie i, nomen omen, potrzeby przepracowania traum. Pożądliwym okiem zerkam też na literaturę o charakterze kryminalnym, bo w jej przypadku także miałbym coś do zaoferowania i mam nadzieję, że nadarzy się ku temu okazja.

Jak wyobraża Pan sobie swoje twórcze życie za powiedzmy pięć- dziesięć lat, biorąc pod uwagę szybki rozwój sztucznej inteligencji? Czy sądzi, że dla Pana jako pisarza, będzie stanowiła pomoc, czy przeciwnie – zagrożenie?

Jak dotąd w pracy twórczej jakoś sobie radziłem bez sztucznej inteligencji, więc w tym względzie z optymizmem patrzę w przyszłość. Poza tym, po co mi sztuczna inteligencja, kiedy mam prawdziwą – własną, bezpłatną i zawsze pod ręką? Czasem coś się w niej zatnie, czasem wyskoczy nowy albo niespodziewany błąd, ale działa. Co do sztucznej inteligencji – trudno przewidzieć, w jakim pójdzie to kierunku. Szaleńcze tempo jej rozwoju zostawiło nas w tyle w kwestii regulacji jej funkcjonowania, co nie pomaga w budowaniu zaufania do jej możliwości w odniesieniu do roli, jaką dla niej przewidujemy. Czy czuję się przez nią zagrożony? Na dzień dzisiejszy nie. Sztuczna inteligencja jest zdolna stworzyć zręby utworu literackiego, kopiując de facto to, czego dowiedziała się z innych dzieł i ich opracowań. Oferta autorów jest bogatsza o ich unikalne jestestwo, wyczucie (lub jego brak), grę słowem, zabawę konwencją, żonglerkę stylem, stawianie i przełamywanie barier, kreowanie nowych rzeczywistości, stawianie nowych wyzwań, nieszablonowość, a przede wszystkim o poczucie obcowania z wytworem czyjejś wyobraźni, człowieka z krwi i kości, mającego swoje przekonania, pragnienia, przywary, śmieszne zwyczaje, a nie tylko złożonych i nieprzyzwoicie szybko działających, ale w gruncie rzeczy suchych algorytmów nastawionych na produkcję. No i pomyślmy o tym, że kiedy coś nam się w książce nie spodoba, możemy porządnie nawciskać autorowi i poczuć ulgę 😊. Tymczasem sztuczna inteligencja tylko się zaśmieje tym swoim cyber-mechanicznym głosem, a i na żadne ciekawe spotkanie autorskie nie ma co liczyć 😊.

W jaki sposób – wchodząc w moje recenzenckie buty- w kilku słowach zachęciłby Pan do przekroczenia progów do świata Jurka i Akeli?

Przeczytałem kiedyś bardzo ciekawe zdanie o człowieku, który urodził się w jednym kraju, uczył w kolejnym, pracował w następnym, ożenił jeszcze w następnym, a zmarł w zupełnie innym. Ten człowiek nigdy nie opuścił swojego rodzinnego miasteczka. O tym jest poniekąd Akela - bohaterowie starają się nadążyć za zmieniającą się rzeczywistością, a w tle los chichocze tak, że aż się krztusi. O II wojnie światowej powiedziano już wszystko, podczas gdy czasy powojenne spowija mgła niewiedzy, niesprawiedliwych uogólnień i założeń. W Akeli rozganiamy tę mgłę, poznając opartą na prawdziwych wydarzeniach historię przyjaźni między człowiekiem i psem, a w domu państwa Śliwowskich krzyżują się drogi niemieckiej machiny wojennej, hitlerowskich zbrodniarzy i uciekających przed nią niewinnych ludzi, sowieckiej okupacji przeradzającej się w nowy porządek Polski Ludowej, ale także Polski pragnącej wolności i o tę wolność walczącej. Książka przyjmuje perspektywę zwykłych ludzi i ich zmagań z codziennością, tak bardzo obcą większości podręczników do historii.

Zapewne to nie pierwszy wywiad, którego Pan w życiu udzielił, ale czy jest takie pytanie, którego dotychczas nikt nie zadał, a na które Pan bardzo chciałby odpowiedzieć?

Do głowy przychodzi mi wiele takich pytań: czy żałuję tego, co zrobiłem swoim bohaterom? Gdybym przetrwał apokalipsę zombie, którego z moich bohaterów chciałbym mieć u swego boku? Jakie jest najdziwniejsze miejsce, w którym kiedykolwiek coś napisałem? Gdyby moje postacie mogły skrytykować moje pisanie, co by powiedziały? Na deser zostawiłem najlepsze: jaka jest najbardziej zawstydzająca lub osobliwa rzecz, którą na potrzeby pisania książki musiałem sprawdzić w Internecie? Otóż proszę sobie wyobrazić, że swego czasu musiałem przekopywać się przez sieć w poszukiwaniu informacji na temat… nazw kolorów włosów. Opcji było nieprawdopodobnie dużo, a niektóre z nich wymykały się moim zdolnościom poznawczym w odniesieniu do palety barw, więc ostatecznie zdecydowałem się na coś bardzo standardowego. Miałem też okazję prowadzić intensywny research na temat budowy liścia 😊. Nie pamiętam, czy mi się to do czegoś przydało, ale spędziłem nad tym sporo czasu przekonany, że bez tego nie ruszę dalej. Na marginesie dodam, że notorycznie sprawdzam w Internecie nazwisko autora Mistrza i Małgorzaty, bo z niezrozumiałych dla mnie powodów mój mózg postanowił tę informację wypierać.

Czego mogłabym życzyć: Jerzemu Śliwowskiemu i Radosławowi Rutkowskiemu? Czy mają Panowie jakieś wspólne marzenie czekające na realizację?

Ekranizacja Akeli to by było coś 😊. Reszta wspólnych marzeń jest raczej przyziemna, liczymy na dobre zdrowie, a każda osoba poruszona historią Akeli sprawia nam mnóstwo radości.

W ostatnim słowie do Czytelników, chciałbym powiedzieć jeszcze…

Że przepraszam za to, że ten wywiad jest taki długi 😊 i serdecznie gratuluję tym, którzy dotrwali z nami do końca. Chapeau bas!

Bardzo dziękuję za tę miłą rozmowę i poświęcony czas.

 

Z Radosławem Rutkowskim rozmawiała Iwona Niezgoda – pomysłodawczyni i organizatorka niezależnego plebiscytu na polską Książkę Roku Brakująca Litera prowadząca blog Góralka Czyta.


Tekst niniejszego wywiadu można przeczytać także na portalu Historianaprawde.pl.


 




 


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

[WYWIAD PATRONACKI] Radosław Lewandowski: […] to czas zweryfikuje jakość naszej twórczości.

[WYWIAD] Agnieszka Lis: […] staram się wczuć we wszystko, co piszę. Uruchamiam wyobraźnię.

[WYWIAD PATRONACKI] Krzysztof Drozdowski: […] Chcę popularyzować historię, popularyzować czytelnictwo i wszystko, co robię zmierza do tego celu, więc można powiedzieć, że jest to misja.