[WYWIAD PATRONACKI] Norbert Grzegorz Kościesza: [...] Szeptuni są wybrańcami, bo pokazują, że wciąż, póki nie jest za późno, można żyć w harmonii z naturą, ludźmi i bez technologii.

Oto mój gość: szczęśliwy mąż i ojciec, były funkcjonariusz policji, który po godzinach prac związanych z własną działalnością gospodarczą kreśli historie zarówno z życiem związane, jak również od niego oderwane. Najkrócej: Norbert Grzegorz Kościesza.

Proszę, dokończ zdanie: Jestem pisarzem, więc to oczywiste, że…

W głowie mam pełno szalonych pomysłów, a na biurku bałagan…

Natomiast, biorąc pod uwagę moją prezentację, naszą rozmowę chciałabym zacząć od pytania: co jeszcze mógłbyś do niej dodać, czego nie można wyczytać z powszechnie dostępnych źródeł? Czy kiedykolwiek poczułeś, że któryś z przytoczonych przeze mnie faktów, definiuje Cię w sposób szczególny, czy przeciwnie – wszystkie są tak samo ważne?

Iwonko, sprostuję wstęp: moja działalność opiera się głównie na pisaniu i wydawaniu, zaś tworzeniem rękodzieła Na Ganku Kasi- rękodzieło od serca zajmuje się moja żona, Katarzyna. Szczęśliwy mąż i ojciec – jak najbardziej, ale to kosztowało nas wiele pracy, bo nic samo nie przyszło. Sporo zdrowia, nerwów i wyrzeczeń wiązało się ze służbą w policji. Niestety, od podszewki poznaliśmy „pracę” w tej formacji od złej strony, choć były niewątpliwie także plusy.

Ogólnie dostępne źródła zawierają głównie to, na co pozwalam. Co prawda, nie chowam się i nie kryję swego wizerunku, jak niektórzy pisarze, bo to dla mnie śmieszne, ale faktem jest, że nie podaję wszystkiego do opinii publicznej, tak, by zachować tyle prywatności, na ile się da w dzisiejszym świecie. Myślę też, że każdy podany przez Ciebie fakt, jest w jakiś sposób ważny, tak dla mnie, jak i dla czytelników.

Przed laty prowadziłeś poczytny blog Życie męskim okiem. Czy to właśnie tam zrodzony pierwszy kontakt z odbiorcami publikowanych przez Ciebie treści stał się motywacją do pisania książek? Czy – zebrawszy wszystkie dotychczasowe doświadczenia – uważasz, że największą walutą w ręku kreślącego historie ma szansę być słowo, z którego czytelnik może wydobyć dla siebie to „coś”, co pozwoli mu wejrzeć w głąb siebie?

Blog powstał z potrzeby chwili, z potrzeby odreagowania rzeczywistości, którą zastałem w policji. Prowadziłem go pod pseudonimem, a niewielu czytelników wiedziało, że pod nickiem kryję się ja. Jeszcze wówczas nie zamierzałem pisać i wydawać publikacji. W sumie stało się to z chwilą, gdy domenę WP sprzedało i zamknęło blogi. Anonimowy blog pozwalał chyba na większą swobodę wypowiedzi, a czytelnicy faktycznie odnajdywali w moich wpisach wiele swoich historii. To było ciekawe doświadczenie.

Warto, by w tym miejscu spytać o proces twórczy. Jak przebiega i czy masz jakieś konkretne rytuały lub metody pracy, bez których kreślone przez Ciebie opowieści nie mogłyby powstać?

Nie wiem, dlaczego, ale zawsze uważałem siebie - i w sumie inni też mnie tak postrzegają - za „innego” i „nietypowego”. Nie mam jakiś rytuałów. Jeśli mam pomysł, to siadam i go realizuję na tyle, na ile pozwalają mi czas, zajęcia domowe i dzieci, które na szczęście są już coraz starsze. Nie muszę sypać trzech łyżek cukru do kawy, mieszać cztery razy w lewo, później sześć w prawo, czy też koniecznie wstawać z łóżka prawą nogą – o takich i innych rytuałach często słyszę od koleżanek i kolegów autorów. Tak samo, jak nie wiem, czym jest mityczny brak weny?

Dla mnie to proste: siadam i piszę to, co mam w głowie. Jest pomysł, często podczas zasypiania powstają jakieś zapiski, szkice, a z rana staram się to realizować. Brak czasu i różnego rodzaju przeszkadzacze, tylko to może spowodować, że nowa opowieść mogłaby nie powstać.

Zadebiutowałeś w 2017 roku książką dla dzieci zatytułowaną Legenda o czwartym Królu, a w kolejnych latach ukazały się między innymi: Folwark komendanta (2019r.), Folwark. Ulice komendanta (2023r.) i Psy Prewencji (2019r.), na kartach których zaprezentowałeś obraz polskiej policji z niejedną rysą na tylko z pozoru kryształowym wizerunku tej instytucji, co – delikatnie rzecz ujmując - wielu miało Ci za złe. Czy prawdą jest, więc, że to dzieci są bardziej wymagającymi odbiorcami? A może tylko tak się mówi, bo – jako nieskalane fałszem istoty – nade wszystko pragną szczerości, podczas gdy dorośli wręcz żądają, by przemilczeć to, co niewygodne?

Wielu też było mi bardzo wdzięcznych za napisanie tych książek o policji. Mało tego: powstaje trzeci, ostatni Folwark. Pamiętajmy, że byłem pierwszym w Polsce autorem, który w tak bezpardonowy sposób pokazał to, co kryje się za fasadami murów komend i za pięknymi uśmiechami przełożonych. Oczywiście, znalazło się grono tych, którzy mieli mi to za złe. Do tej pory słyszę, że - za przeproszeniem - „nie sra się we własne gniazdo!”.

Przepraszam bardzo, ale tam, gdzie ktoś „sra” na mnie, na moją rodzinę, na moje zdrowie i życie, tam nie jest i nigdy nie będzie moje gniazdo. Zaś takie rzeczy, jak mobbing, molestowanie, łamanie prawa itd., nie mogą mieć miejsca w instytucji takiej, jak policja i ja się na to nigdy nie godziłem, tak jak wielu moich kolegów! To głównie dla nich powstały te książki, by pokazać, jak ciężką i niewdzięczną jest służba w policji, gdzie wróg nie tylko kryje się na ulicy, ale często tym wrogiem jest właśnie przełożony, a czasami i kolega.

Wracając do pytania – wciąż uważam, że dzieci są bardziej wymagającymi czytelnikami. Opowieść pisana dla nich musi je oczarować, przenieść w świat magii, baśni i one cieszą się z tego czystą, nieskalaną radością. Zaś co do czytelników dorosłych: owszem, wielu chce, aby ukrywać prawdę, nie pokazywać jej, bo po co? Z tym że to wyłącznie ich problem, który tak naprawdę mają z postrzeganiem prawdy i rzeczywistości, z tym, jaka ona jest. Ja z tym problemu nie mam i pokazuję to, co nie jest czarno-białe, a jeśli komuś się to nie podoba, to odsyłam do poznawania różowego świata romansów.

Kiedy wielu wojujących piórem jak szabelką marzy o współpracy z tradycyjnym wydawcą, Ty z pełną świadomością z niej zrezygnowałeś, zakładając własne, męskie wydawnictwo N-Kort. Dlaczego zależało Ci, by podkreślić w nazwie ów przymiotnik? Zawsze mi się wydawało, że literatura nie ma płci, dlatego winna łączyć, a nie dzielić ludzi…?  

Faktycznie tak było. Odmówiłem kilku propozycjom, bo nie wydaje mi się, aby 9% proponowanej tantiemy było warte mej pracy. Odmówiłem także sprzedania praw do drugiego Folwarku, o czym kiedyś wspomniałem w mediach społecznościowychWówczas nie przypuszczałem, że nastąpi pandemia, że później przyjdzie inflacja, że sprawy z policją zakończą się tak, a nie inaczej… 

Dziś mam już pewne doświadczenie, działam jako self-publisher, mam swoje Męskie wydawnictwo N-Kort, jednak nie zamykam się na współpracę z innymi. Z perspektywy czasu uważam, że warto niektórym odmówić, ale z drugiej strony, czasami trzeba się cofnąć, by móc z większą siłą wejść ponownie na rynek, a niestety dziś pisarski rynek jest duży i każdy rozpycha się łokciami, jak tylko może.

Podkreślenie „męskie” w nazwie nie jest przypadkowe, mamy przecież Wydawnictwo Kobiece i ono wydaje książki głównie dla pań, jednak nikt nie mówi, że to wydawnictwo dzieli – prawda?

Mógłbym wypowiedzieć się bardzo kontrowersyjnie, jednak powiem dość łagodnie: otóż książki potrafią dzielić, i to bardzo. Dziś w dobie tzw. „poprawności politycznej” ten podział jest coraz bardziej widoczny. Książka nie ma płci, to prawda, jednak mamy zwolenników nie tylko różnych klasyfikacji książkowych od romansów, kryminałów, historii, fantastyki lub danego pisarza, ale także mamy podział na to, co czytają kobiety i ile czytają, co lubią mężczyźni lub osoby, które nazywają siebie nienormatywnymi. Podziałów jest znacznie więcej i na każdym polu toczą się boje widoczne na różnych portalach. Blogerzy zarzucają autorom lub ich książkom zbytni konserwatyzm albo otwartość na trendy społeczne i polityczne lub wskazują wykluczenia pewnych grup społecznych. Obrzuca się błotem pisarzy i ich czytelników, zakazuje czytania ich książek, choć cenzury dawno nie ma itd. Reasumując – nic nas tak nie łączy, jak kłótnie o literaturę 😉.

W 2020 roku jako główny laureat IV edycji niezależnego plebiscytu literackiego na polską Książkę Roku Brakująca Litera, któremu przewodzę odebrałeś statuetkę za powieść Dzielnica cudów. Nasz PRL, lata 80. Jak wspominasz tamte chwile i czy – a jeśli tak to, jakie wartości wyniosłeś wtedy dla siebie?

Jak pamiętasz, Iwonko, niestety nie udało mi się odebrać wówczas statuetki, nad czym bardzo ubolewałem i do tej pory ubolewam. Oczywiście winna temu była pandemia i obostrzenia, które wówczas wprowadzono.

Dzielnica cudów. Nasz PRL, lata 80. była dla mnie szczególną książką i moi czytelnicy swymi głosami walczyli, bym zaistniał w plebiscycie Brakującej Litery. Pamiętam, że się nie udało, bo jako mało znany autor, głosami czytelników zająłem chyba czwarte miejsce. Ale jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że plebiscyt wygrałem głosami jurorów!

Stałem się laureatem IV edycji, co wywołało wielkie zaskoczenie i niedowierzanie, a wartości, jakie wyniosłem z tego konkursu, to przede wszystkim ta, iż warto wierzyć w siebie i walczyć do końca – co zresztą zawsze czyniłem, choć wówczas nie na polu pisarskim.

Głównym bodźcem do naszej rozmowy jest jednak Twoja ostatnia książka zatytułowana Szeptuni. Baba Wanda, opublikowana 8.08.2024 roku pod skrzydłami Wydawnictwa N-Kort, którą między innymi blog Góralka Czyta objął patronatem medialnym. Co skłoniło Cię do jej napisania? Pytam, odnosząc wrażenie, że szeptuni, stając się motywem przewodnim coraz to nowych książek tworzą literacki trend, w którym prym wiodą słowiańskie wierzenia. Byłeś tego świadom, rozpoczynając prace nad swoją powieścią? Czy jakaś historia zawładnęła Tobą w takiej mierze, że zwyczajnie nie pozwoliła odpuścić tego tematu?

Jak wiesz od 2005 roku - z sześcioletnią przerwą - mieszkam na Podlasiu. To tutaj głównie mamy do czynienia z szeptunami, a zwłaszcza z szeptuchami, czyli kobietami, które uzdrawiają. Zaś o takim zjawisku wiedziałem jeszcze wcześniej, gdyż w okolicach Bystrzycy Kłodzkiej, mieszkał szeptun, choć na Ziemi kłodzkiej mówiło się o nim jako o uzdrowicielu, znachorze lub jasnowidzu. 

Szeptuni. Baba Wanda powstawała od ponad dwóch lat: zebrałem liczną bibliografię, nie tylko dotyczącą wierzeń słowiańskich - czym się także od dawna interesowałem - choć nie na taką skalę. Rozmawiałem z ludźmi i z prawdziwymi szeptuchami, niektóre miałem okazję odwiedzić i poznać, tak wcześniej, jak i obecnie. Czytałem podesłane mi prace licencjackie i magisterskie – tak są takie! Research był naprawdę głęboki. 

Co mnie do tego skłoniło? Skłoniły mnie do tego publikacje, które nie mają nic wspólnego z prawdziwością tematu. Romanse i erotyki, w których umieszczono szeptuchy, profile internetowe, gdzie można znaleźć wysyp fałszywych szeptunów itd. Książka miała powstać już wcześniej, bo ponad dwa lata temu, ale moje zajęcia, w tym studia i w końcu przeczytanie materiałów zajęło trochę czasu.

Rozdzieliłbym także trend wierzeń słowiańskich od pojawiania się szeptuch w publikacjach. Wydaje mi się, że tylko ja połączyłem nierozerwalnie te dwa wątki, bo z tego, co wiem, w innych książkach, raczej główne skrzypce grają młode szeptuchy, zakochane w swoich „pacjentach”. Mało tego, moja publikacja miała mieć głównie charakter felietonu, takiego niby dokumentu. Pierwotny tytuł Szeptucha, pojawił się jednak w tylu romansach, że zastanawiałem się, jakby ugryźć ten temat inaczej? Tak, aby przedstawić ludziom prawdę o tym, kim i czym są szeptuni, skąd się wzięli i dlaczego powiązałem ich z mitologią słowiańską. Dodatkowo chciałem, by po książkę sięgnęło szersze grono czytelników.

Zanurzyłem więc świat szeptunów i słowiańszczyznę w jej naturalne środowisko, które do tej pory niejako hołubi zapomniany dawno świat, czyli oparłem wszystko o wielokulturowe Podlasie. Do tego ubarwiłem całość baśnią dla dorosłych. Powstała więc fantastyka, która pokazuje Podlasie takim, jakim było jeszcze do niedawna. Przeplatam wszystko autentycznymi scenami uzdrawiania, ziołolecznictwem i kulinariami rodem z tego zakątka kraju. Całość jest jak dobry bigos, który gotuje się kilka dni i okrasza różnymi rodzajami mięsa, kapusty, czy innymi dodatkami, tak, by pachniał, wabił i smakował niczym bigos w arcydziele Mickiewicza Pan Tadeusz. Ośmielę się powiedzieć – sądząc po wielu reakcjach czytelników - że chyba się udało!

Na końcu książki umożliwiasz czytelnikowi szybki wgląd w obszerną – bo liczącą 102 pozycje – bibliografię. Czy potrafiłbyś wskazać jedną, której przekaz zaowocuje fascynacją tym, co kiedyś znane i powszechnie praktykowane, a obecnie niejednokrotnie poddawane w wątpliwość bądź po prostu zapomniane?

Myślę, że większość ze 102 pozycji, które tam zawarłem może zaowocować fascynacją tym, co minione. Od książek związanych z panteonem słowiańskich bogów, poprzez publikacje o rozbójnikach na traktach Rzeczypospolitej, dawnej kuchni, ziołolecznictwie, magii, stosach, na których płonęły czarownice, czy też księgach o wojnach na Kresach, aż po poradniki survivalowe…Wszystko to, co zostało zapomniane przez zwykłych ludzi odkrywamy na nowo, zwłaszcza że każda z tych pozycji zawiera coś, co fascynuje i otwiera oczy na różne sprawy.

Tym, którzy dotychczas nie mieli okazji zaznajomić się z Babą Wandą – szeptuchą mieszkającą w podlaskich Studziankach, nadmienię, iż jawi się ona jako wybrana, obdarzona darem uzdrawiania duszy i ciała, jak również ekspertka od zielarstwa, kulinariów i konkretnego napoju wyskokowego. Ów szeroki wachlarz umiejętności niejednemu uratował skórę, ale zarazem szokował i przestraszał, co uprawnia do wyrażenia opinii, że to nietuzinkowa postać kobieca. Czy jest ona zlepkiem wszystkich szeptuch po trosze, o których czytałeś i z którymi miałeś okazję rozmawiać, mieszkając na Podlasiu, czy przeciwnie – opisałeś tę, którą dopiero masz nadzieję spotkać? Jakie cechy czynią ją wyjątkową w Twoich oczach?

Szeptucha Baba Wanda jest ze wszech miar wyjątkowa. Faktycznie jest zlepkiem znanych mi postaci i osobą, którą bardzo bym chciał spotkać na swej drodze. Jest prawdziwa i fantastyczna zarazem.

Nietuzinkowość bohaterki polega na tym, że walczy ze złem, tak, jak to bywało w baśniach, które czytaliśmy za dziecka. Jej podejście do ludzi i bogów jest bezpardonowe, a jednocześnie wszędzie potrafi znaleźć dobro, nawet w diable, którego poznajemy w rozdziale I, czy w śmierci, którą spotykamy w innej historii.

Popełnia błędy, popada w różnego rodzaju kłopoty i przez to przyczynia się niejako niechcący do zmiany historii, jak w opowieści o mnichach, którzy postawili monastyr w Supraślu.
Wanda jest postacią z jednej z najstarszych słowiańskich legend, a jednocześnie ucieleśnieniem zwykłej kobiety, babci, którą pamiętamy, gdy jeździliśmy do dziadków na wieś. Opiekuńcza, zaradcza, gotująca fenomenalne potrawy, ciepła, rozsądna, a jednocześnie surowa i sprawiedliwa. Kobieta świadoma swych wad i przywar, ale też wszelkich cnót jakie posiada –  krótko mówiąc - szeptucha to prawdziwy człowiek, osadzony w niezwykłej książce.

Właśnie na pierwszy rzut oka te siedem zaprezentowanych przez Ciebie rozdziałów sprawia wrażenie odrębnych opowieści połączonych osobą Baby Wandy, jednak – im dalej w puszczę, tym bliżej do uzyskania odpowiedzi na wiele pytań… Dlaczego zdecydowałeś się na tak karkołomną kompozycję sprawiającą wrażenie zakręconej niczym karuzela w wesołym miasteczku, choć przecież – mimo iż humoru na kartach niemało - to między wersami, wolniutko przetaczają się ziarenka gorczycy…?

Takie jest życie każdego z nas. Między radością, kryje się gorycz codzienności, porażek, zmagań i ciągłego wspinania się pod górę. Te opowiadania miały odpowiedzieć na pytania, które postawiłem sobie samemu dawno temu, a które wielu z nas stawia sobie codziennie:
Po co żyjemy? Dlaczego żyjemy tak krótko? Dlaczego śmierć przychodzi po każdego z nas? Dlaczego odchodzi ktoś, kogo tak bardzo kochamy? Dlaczego warto walczyć ze złem? Dlaczego warto pomagać innym? Kim jesteśmy? itd.

Historie są zakręcone, a praca nad nimi faktycznie była dość karkołomna, bo wymagała sprawdzenia wielu faktów i przewertowania stron publikacji zawartych w bibliografii. Chciałem, by ta z pozoru banalna książka, trafiła w serce każdego z czytelników, każdego, kto choć odrobinę postara się pomyśleć, choćby nad jedną z tych historii. Jeśli ktoś to zrobi tak jak Ty, zauważy, że Szeptuni. Baba Wanda to nie tylko fantastyczna opowieść o Babie Wandzie, ale coś więcej, coś, co pomoże odpowiedzieć na niektóre życiowe pytania. Książka, która niby jest fantastyczną baśnią, nagle staje się filozoficzną odpowiedzią na prawdziwe targające nami dylematy.

Jakie wyzwania napotykałeś, tworząc fabułę i atmosferę tej opowieści oraz oddając klimat wschodniosłowiańskich wierzeń, a które partie tekstu przychodziło Ci kreślić z ogromną łatwością?

Tutaj sprostuję - jeśli mogę - że są to wierzenia ogólnosłowiańskie. Jak szeroko i daleko sięgają ludy słowiańskie, tak też możemy mówić i pisać o ich, takich samych wierzeniach.

Wyzwaniem dla mnie była tutejsza gwara. Nie ma ona jednego korzenia i nie jest taka sama, o czym dokładnie napisałem we wstępie. Oddanie gwary na stronach publikacji jest niezmiernie trudne, a bardzo chciałem to zrobić tak, by czytelnik poczuł ten klimat.

Przy pisaniu musiałem się przestawiać z dialogów pisanych gwarą, na zwykłą narrację, a do tego usadowiłem w książce postać karczmarza Szlejme, który także mówi w języku, jakiego używali Żydzi przed wojną.

Łatwo było wymyślić historie, ale już ich szczegóły i zakończenie wymagały dopracowania. Atmosfera miała być wyjątkowa, baśniowa, a jednocześnie niezbyt odległa nam, ludziom mocno osadzonym w rzeczywistości. Chyba jednak powiem, że nic tu nie było łatwe…

Od pierwszych stron mamy też okazję – o czym już powiedziałeś kilka słów - zaznajomić się z podlaską gwarą, w czym pomaga także specjalnie przygotowany słownik. Nie jesteś rodowitym mieszkańcem tamtych terenów. Czy mimo to potrafisz biegle i z właściwym akcentem się nią posługiwać? Jeśli by założyć, że Baba Wanda zaprasza Cię teraz do swojej chaty, o czym najchętniej byś z nią porozmawiał? Gdyby miała ocenić efekty  Twojej książkowej pracy, byłaby wyrozumiałą czy surową recenzentką, jak sądzisz?

Nie pochodzę z Podlasia, ale nie wiedzieć czemu, szybko łapię, nie tylko tutejszą gwarę. Myślę, że potrafiłbym oddać tutejszy akcent, bo doskonale się przy tym bawię. Warto kultywować rodzimą mowę, nie ważne, z którego zakątka kraju. Jak by nie było, jest ona naszym dziedzictwem kulturowym i zawsze wspieram takie inicjatywy.

Jeśli Baba Wanda zaprosiłaby mnie do swej chaty zapewne porozmawiałbym z nią o uzdrawianiu, ziołolecznictwie, słowiańskich bogach i wierzeniach, oczywiście przy herbacie z samowara, kawałku babki ziemniaczanej, a może przy kusztyczku Ducha Puszczy?

Czy byłaby wyrozumiałą recenzentką? Myślę, że wytknęłaby mi kilka błędów, naprowadziła na nowe wątki i wskazała, co może być jeszcze ciekawego dla czytelnika, a także zdradziłaby pewne tajniki, które rozpaliłyby oczekujących na kolejną, drugą już publikację dotyczącą szeptunów.

Czego chciałbyś, by Cię nauczyła, a czym Ty mógłbyś się jej zrewanżować w przeświadczeniu, że choć Baba Wanda wie wszystko, to Twoja wiedza z pewnością byłaby jej przydatna?

To wyjątkowo trudne pytanie. Czego mogłaby nauczyć mnie szeptucha? Chyba wychodzenia z każdej kałabani obronną ręką. A czego ja mógłbym ją nauczyć? Może tego, że nie każdemu człowiekowi można ufać i że nie każdy jest tym dobrym, ale ona chyba też to wie…

Zbliżają się święta Bożego Narodzenia – magiczny czas, w którym zdarzają się cuda. Załóżmy więc również, że w prezencie Gwiazdkowym otrzymujesz jedną dobę spędzoną w doborowym towarzystwie książkowych ulubieńców: Semena Korczaszko i Jakuba Wędrowycza, wykreowanych przez Andrzeja Pilipiuka, którzy pojawili się także na kartach Twojej powieści. Co robicie?

(Śmiech). No nie wiem, nie wiem… z nimi to może być różnie. Znając bohaterów Andrzeja Pilipiuka, myślę, że mogłoby być bardzo wesoło. Jeśli pojawiliby się w same Święta, to pewnie Jakub wyglancowałby odświętnie swoje gumofilce i przygładził rzadkie włosy skórką od słoniny, zaś Semen ubrałby kozacki strój i przypasał do niego szaszkę.

Zapewne zaprosiliby mnie do swej stodoły, gdzie Wigilię spędzilibyśmy wesoło, świętując w gronie bydlątek, popijając wysokoprocentowym kompotem z suszonych owoców i zagryzając wędzoną własnoręcznie przez Wędrowycza rybką. Myślę, że nawet przez chwilę, wspólnie rozważylibyśmy podanie ręki w pokojowym geście, odwiecznym wrogom Jakuba -Bardakom. Świętowanie zakończyłoby się na słuchaniu, jak zebrane w stodole, wokół biesiadników zwierzątka, po kolejnej szklanicy wysokoprocentowego kompotu, zaczynają mówić ludzkim głosem…

30.10.2024 roku nakładem Wydawnictwa EmpikGo Szeptuni. Baba Wanda ukazała się w formie audiobooka, gdzie głosu użyczył Maciej Radel. Czy liczysz, że ta dodatkowa i przystępna forma przekazu treści ma szansę sprawić, iż na dawne wierzenia i tradycje spojrzymy przychylniejszym okiem, zyskując pewność, że warto jest z nich czerpać, jak ze źródła?

Audiobook miał przybliżyć słuchaczom podlaską gwarę, dlatego że Maciej Radel pochodzi z Podlasia właśnie i -moim zdaniem- dobrze oddał klimat tamtego miejsca.

Czy to sprawi, że ludzie bardziej przychylnie spojrzą na dawną wiarę? Myślę, że faktycznie może to ich zainteresować, na tyle, by sami sięgnęli po konkretne pozycje poświęcone temu zagadnieniu. Na razie, niestety muszę ze smutkiem przyznać, że reklama audiobooka ze strony jego wydawcy jest dość słaba, żeby nie powiedzieć - żadna. A naprawdę szkoda, bo odsłuchałem go -zresztą nie tylko ja- i wydaje się, że ma on bardzo duży potencjał, który nie został należycie wykorzystany.

Jaki masz stosunek do medycyny naturalnej i jakie – Twoim zdaniem - znaczenie mają szeptuchy i szeptuni w dzisiejszym świecie? Czy dostrzegasz ich wpływ na nasze kulturę bądź codzienne życie?

Uważam, że warto korzystać z dobrodziejstw natury. Z niej się wywodzi człowiek i do niej wraca po śmierci. Nie na darmo mówi się, że: po pierwsze - są na świecie rzeczy, o których nie śniło się filozofom. Po drugie – medycyna naturalna nie zaszkodzi, ale pomóc może.

Szeptuni są zjawiskiem spotykanym nie tylko na Podlasiu, ale wszędzie tam, gdzie żyli i byli Słowianie, tam byli także oni. Zajmowali się uzdrawianiem, ziołolecznictwem i często jasnowidztwem. Kiedyś byli w każdej wsi, dziś ich jest niewielu, a w Internecie są oszuści.

Osobiście odwiedziłem szeptuchy, było u nich także wielu moich znajomych z Podlasia i nie znam nikogo, komu by zaszkodziły. Znam natomiast takich, którym pomogły. Nigdy jednak nie mówiły, że kogoś wyleczą, często same odsyłały do lekarzy specjalistów.

Ich wpływ na kulturę? To magia, aura tajemniczości z nimi związana, niewątpliwe dobro, szacunek w otoczeniu. Niestety, jak wszelkie dobro, zanikają w kulturze, a częściej mówi się o wiedźmach i czarownicach, zaś to nijak się ma do prawdy.

Czy w dobie medycznego postępu wciąż mają oni szansę być traktowani jak wybrańcy, stając się przy tym symbolami oporu wobec współczesności i technokratycznego podejścia do życia?

Postęp w medycynie jest potrzebny, ale nie wolno zapominać o tradycji. Szeptuchy są wyśmiewane i dziś nie dość, że mało spotykane, to jednak wciąż wielu szuka z nimi kontaktu. Są ostatnią nadzieją dla tych, którzy wierzą, iż są tymi wybranymi, którzy mogą im pomóc. 

Czy są symbolami oporu? Ja bym tego tak nie postrzegał. Raczej ostatnią linią tradycji, która odchodzi w zapomnienie. Świadczy o tym między innymi to, że autorzy umieszczają te postacie w romansach, czy erotykach, nie mając zielonego pojęcia o tym, czym i kim są. Szeptuni są wybrańcami, bo pokazują, że wciąż, póki nie jest za późno, można żyć w harmonii z naturą, ludźmi i bez technologii.

Czy myślisz, że powrót do tradycji, magii i duchowości może mieć terapeutyczne działanie w dzisiejszym społeczeństwie?

Wydaje mi się, że to jak najbardziej potwierdzone. Mamy wiele „organizacji”, „komun”, które opierają się na duchowości i powrocie do natury. Ludzie spotykają się płacąc grube pieniądze za sesje w naturze, wśród takich osób jak oni. Takie działania dają wytchnienie od dnia codziennego, od gonitwy szczurów, od wielkomiejskiego hałasu. Tak! Powrót do tradycji może mieć i ma - działanie terapeutyczne.

Jaką widzisz przyszłość dla szeptuch, szeptunów i tradycyjnych wierzeń słowiańskich w polskiej kulturze i literaturze? Jakiej jednej, dobrej rady mógłbyś udzielić pragnącym poruszyć ten temat na kartach powieści?

Coraz szerzej rozwija się trend rodzimowierczy. Widzę w tym i zagrożenia, i pozytywne aspekty. Słowiańskie wierzenia i powrót do nich mogą sprzyjać chęci zbadania naszych korzeni, kultury, tego, skąd się wywodzimy i dokąd idziemy. Radą jest to, aby zgłębiać lektury, zapoznając się z mitologią, demonologią, a w końcu, poznając ludzi, którzy odtwarzają dawne tradycje.

Mogłabym dowiedzieć się czegoś o literackich planach? Jaki temat pragnąłbyś wziąć na warsztat i kiedy można by spodziewać się nowej książki, wszak wiem, że umowa została już podpisana…?

Literackie plany? Nauczony doświadczeniem poprzednich lat, nie rozpisuję się już nad nimi, bo często - w moim przypadku - życie plany te zmienia, ale faktycznie są.

Dziś na warsztat chciałbym wziąć III część Folwarku i zakończyć policyjną, fabularyzowaną trylogię faktu. Druga część Szeptuni. Baba Wanda, do napisania której od razu namawiali mnie czytelnicy, którzy zapoznali się z tą pozycją też jest w planach, ale jest także coś, o czym mówić nie mogę… mimo to przyznam, że podpisałem na początku grudnia umowę na wydanie pewnej pozycji, która będzie zaskoczeniem. Mogę zdradzić jedynie, że za młodu się tym zajmowałem, choć wtedy nikt nie mówił, iż nazywa się tak jak dziś to określa wielu. Kilka lat temu od nowa zacząłem zgłębiać ten temat i jest mi obecnie dość bliski. Być może coś jeszcze, ale to już po zrealizowaniu tych trzech planów, o których wspomniałem.

Jak wyobrażasz sobie swoje twórcze życie za powiedzmy pięć- dziesięć lat, biorąc pod uwagę szybki rozwój sztucznej inteligencji? Czy sądzisz, że dla Ciebie jako pisarza, będzie stanowiła pomoc, czy przeciwnie – zagrożenie?

Sztuczna inteligencja jest zagrożeniem i nie mam co do tego wątpliwości. Bez odpowiedniego nadzoru będzie szkodziła, nie pomagała. Ale wydaje mi się, że nigdy AI nie będzie w stanie zastąpić pisarza. Oddanie emocji człowieka to trudna sprawa, co innego powielanie, zaczerpywanie z innych źródeł, próba oszukania czytelników, to jak najbardziej. Myślę, że wielu „autorów” będzie chciało skorzystać i wykorzystać sztuczną inteligencję do pisania, jednak jestem zdania, że będzie to dość łatwo odkryć, przynajmniej, jeśli chodzi o literaturę lekką. Zaś pisanie prac i publikacji naukowych -tutaj AI może mieć szerokie pole manewru.

Tak czy inaczej - AI uważam za zagrożenie.

W jaki sposób – wchodząc w moje recenzenckie buty- w kilku słowach zachęciłbyś do przekroczenia progów do magicznego świata Baby Wandy? Jak brzmiałaby główna myśl, którą chciałbyś przekazać odbiorcom jej historii?

Takiej historii i takiej bohaterki nie spotkacie nigdzie indziej! Świat, który mija, czas, który nie ma granic, fantastyka, która porwie w swe objęcia, historie, które wzruszają do łez i bawią do bólu brzucha. Magia, uzdrawianie, słowiańscy bogowie, nietuzinkowe postacie, przedziwne opowieści i fenomenalny, dawny świat. To wszystko i jeszcze więcej znajdziecie w mojej książce Szeptuni. Baba Wanda.

Zapewne to nie pierwszy wywiad, którego w życiu udzieliłeś, ale czy jest takie pytanie, którego dotychczas nikt nie zadał, a na które bardzo chciałbyś odpowiedzieć?

Czy chciałbyś zdobyć Nobla? Czy chciałbyś, by Twoja książka trafiła do kanonu lektur?
Odpowiedź na te pytania może być tylko jedna: Nie.

Czego mogłabym Ci życzyć nie tylko z okazji Bożego Narodzenia?

Zdrowia, bo ono jest najważniejsze. Szczęścia, bo bez niego w życiu jest bardzo trudno i tego, by szklanka zawsze była pełna 😊. Choć zapewne Baba Wanda oraz Jakub Wędrowycz, widząc szklankę w połowę napełnioną, nie powiedzieliby, że jest ona w połowie pusta lub w połowie pełna, tylko spytaliby, czy mają do niej jeszcze dolać – i oczywiście każde miałoby co innego na myśli (śmiech).

W ostatnim słowie do Czytelników, chciałbym powiedzieć jeszcze…

Warto czytać, warto zgłębiać różne historie, warto poszerzać swoją wiedzę i warto poznawać polskich, niezależnych autorów.

Bardzo dziękuję za tę miłą rozmowę i poświęcony czas.

Również pięknie dziękuję za wywiad i życzę Tobie oraz czytelnikom Szczęśliwego Nowego i rozczytanego 2025 roku 😊.

 

Z Norbertem Grzegorzem Kościeszą rozmawiała Iwona Niezgoda – pomysłodawczyni i organizatorka niezależnego plebiscytu na polską Książkę Roku Brakująca Litera prowadząca blog Góralka Czyta.

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

[WYWIAD PATRONACKI] Radosław Lewandowski: […] to czas zweryfikuje jakość naszej twórczości.

[WYWIAD] Agnieszka Lis: […] staram się wczuć we wszystko, co piszę. Uruchamiam wyobraźnię.

[WYWIAD PATRONACKI] Krzysztof Drozdowski: […] Chcę popularyzować historię, popularyzować czytelnictwo i wszystko, co robię zmierza do tego celu, więc można powiedzieć, że jest to misja.