[WYWIAD PATRONACKI] Norbert Grzegorz Kościesza: [...] Szeptuni są wybrańcami, bo pokazują, że wciąż, póki nie jest za późno, można żyć w harmonii z naturą, ludźmi i bez technologii.
Proszę, dokończ zdanie: Jestem pisarzem, więc to oczywiste, że…
W głowie mam pełno
szalonych pomysłów, a na biurku bałagan…
Natomiast, biorąc pod
uwagę moją prezentację, naszą rozmowę chciałabym zacząć od pytania: co jeszcze mógłbyś
do niej dodać, czego nie można wyczytać z powszechnie dostępnych źródeł? Czy
kiedykolwiek poczułeś, że któryś z przytoczonych przeze mnie faktów, definiuje
Cię w sposób szczególny, czy przeciwnie – wszystkie są tak samo ważne?
Iwonko, sprostuję wstęp: moja działalność opiera się głównie na pisaniu i wydawaniu, zaś tworzeniem rękodzieła Na Ganku Kasi- rękodzieło od serca zajmuje się moja żona, Katarzyna. Szczęśliwy mąż i ojciec – jak najbardziej, ale to kosztowało nas wiele pracy, bo nic samo nie przyszło. Sporo zdrowia, nerwów i wyrzeczeń wiązało się ze służbą w policji. Niestety, od podszewki poznaliśmy „pracę” w tej formacji od złej strony, choć były niewątpliwie także plusy.
Ogólnie dostępne źródła zawierają głównie to, na co pozwalam. Co prawda, nie chowam się i nie kryję swego wizerunku, jak niektórzy pisarze, bo to dla mnie śmieszne, ale faktem jest, że nie podaję wszystkiego do opinii publicznej, tak, by zachować tyle prywatności, na ile się da w dzisiejszym świecie. Myślę też, że każdy podany przez Ciebie fakt, jest w jakiś sposób ważny, tak dla mnie, jak i dla czytelników.
Przed laty prowadziłeś
poczytny blog Życie męskim okiem. Czy
to właśnie tam zrodzony pierwszy kontakt z odbiorcami publikowanych przez
Ciebie treści stał się motywacją do pisania książek? Czy – zebrawszy wszystkie
dotychczasowe doświadczenia – uważasz, że największą walutą w ręku kreślącego
historie ma szansę być słowo, z którego czytelnik może wydobyć dla siebie to
„coś”, co pozwoli mu wejrzeć w głąb siebie?
Blog powstał z potrzeby
chwili, z potrzeby odreagowania rzeczywistości, którą zastałem w policji.
Prowadziłem go pod pseudonimem, a niewielu czytelników wiedziało, że pod
nickiem kryję się ja. Jeszcze wówczas nie zamierzałem pisać i wydawać
publikacji. W sumie stało się to z chwilą, gdy domenę WP sprzedało i
zamknęło blogi. Anonimowy blog pozwalał chyba na większą swobodę wypowiedzi, a
czytelnicy faktycznie odnajdywali w moich wpisach wiele swoich historii. To
było ciekawe doświadczenie.
Warto, by w tym miejscu
spytać o proces twórczy. Jak przebiega i czy masz jakieś konkretne rytuały lub
metody pracy, bez których kreślone przez Ciebie opowieści nie mogłyby powstać?
Nie wiem, dlaczego, ale
zawsze uważałem siebie - i w sumie inni też mnie tak postrzegają - za „innego”
i „nietypowego”. Nie mam jakiś rytuałów. Jeśli mam pomysł, to siadam i go
realizuję na tyle, na ile pozwalają mi czas, zajęcia domowe i dzieci, które na szczęście
są już coraz starsze. Nie muszę sypać trzech łyżek cukru do kawy, mieszać cztery
razy w lewo, później sześć w prawo, czy też koniecznie wstawać z łóżka prawą
nogą – o takich i innych rytuałach często słyszę od koleżanek i kolegów
autorów. Tak samo, jak nie wiem, czym jest mityczny brak weny?
Dla mnie to proste: siadam i piszę to, co mam w głowie. Jest pomysł, często podczas zasypiania powstają jakieś zapiski, szkice, a z rana staram się to realizować. Brak czasu i różnego rodzaju przeszkadzacze, tylko to może spowodować, że nowa opowieść mogłaby nie powstać.
Wielu też było mi bardzo wdzięcznych za napisanie tych książek o policji. Mało tego: powstaje trzeci, ostatni Folwark. Pamiętajmy, że byłem pierwszym w Polsce autorem, który w tak bezpardonowy sposób pokazał to, co kryje się za fasadami murów komend i za pięknymi uśmiechami przełożonych. Oczywiście, znalazło się grono tych, którzy mieli mi to za złe. Do tej pory słyszę, że - za przeproszeniem - „nie sra się we własne gniazdo!”.
Przepraszam bardzo, ale tam, gdzie ktoś „sra” na mnie, na moją rodzinę, na moje zdrowie i życie, tam nie jest i nigdy nie będzie moje gniazdo. Zaś takie rzeczy, jak mobbing, molestowanie, łamanie prawa itd., nie mogą mieć miejsca w instytucji takiej, jak policja i ja się na to nigdy nie godziłem, tak jak wielu moich kolegów! To głównie dla nich powstały te książki, by pokazać, jak ciężką i niewdzięczną jest służba w policji, gdzie wróg nie tylko kryje się na ulicy, ale często tym wrogiem jest właśnie przełożony, a czasami i kolega.
Kiedy wielu wojujących
piórem jak szabelką marzy o współpracy z tradycyjnym wydawcą, Ty z pełną
świadomością z niej zrezygnowałeś, zakładając własne, męskie wydawnictwo N-Kort.
Dlaczego zależało Ci, by podkreślić w nazwie ów przymiotnik? Zawsze mi się
wydawało, że literatura nie ma płci, dlatego winna łączyć, a nie dzielić
ludzi…?
Faktycznie tak było. Odmówiłem kilku propozycjom, bo nie wydaje mi się, aby 9% proponowanej tantiemy było warte mej pracy. Odmówiłem także sprzedania praw do drugiego Folwarku, o czym kiedyś wspomniałem w mediach społecznościowych. Wówczas nie przypuszczałem, że nastąpi pandemia, że później przyjdzie inflacja, że sprawy z policją zakończą się tak, a nie inaczej…
Dziś mam już pewne doświadczenie, działam jako self-publisher, mam swoje Męskie wydawnictwo N-Kort, jednak nie zamykam się na współpracę z innymi. Z perspektywy czasu uważam, że warto niektórym odmówić, ale z drugiej strony, czasami trzeba się cofnąć, by móc z większą siłą wejść ponownie na rynek, a niestety dziś pisarski rynek jest duży i każdy rozpycha się łokciami, jak tylko może.
Podkreślenie „męskie” w nazwie nie jest przypadkowe, mamy przecież Wydawnictwo Kobiece i ono wydaje książki głównie dla pań, jednak nikt nie mówi, że to wydawnictwo dzieli – prawda?
Jak pamiętasz, Iwonko,
niestety nie udało mi się odebrać wówczas statuetki, nad czym bardzo ubolewałem
i do tej pory ubolewam. Oczywiście winna temu była pandemia i obostrzenia, które
wówczas wprowadzono.
Dzielnica cudów. Nasz PRL, lata 80. była dla mnie szczególną książką i moi czytelnicy swymi głosami walczyli, bym zaistniał w plebiscycie Brakującej Litery. Pamiętam, że się nie udało, bo jako mało znany autor, głosami czytelników zająłem chyba czwarte miejsce. Ale jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że plebiscyt wygrałem głosami jurorów!
Stałem się laureatem IV edycji, co wywołało wielkie zaskoczenie i
niedowierzanie, a wartości, jakie wyniosłem z tego konkursu, to przede
wszystkim ta, iż warto wierzyć w siebie i walczyć do końca – co zresztą zawsze
czyniłem, choć wówczas nie na polu pisarskim.
Jak wiesz od 2005 roku -
z sześcioletnią przerwą - mieszkam na Podlasiu. To tutaj głównie mamy do
czynienia z szeptunami, a zwłaszcza z szeptuchami, czyli kobietami, które
uzdrawiają. Zaś o takim zjawisku wiedziałem jeszcze wcześniej, gdyż w okolicach
Bystrzycy Kłodzkiej, mieszkał szeptun, choć na Ziemi kłodzkiej mówiło się o nim
jako o uzdrowicielu, znachorze lub jasnowidzu.
Szeptuni. Baba Wanda powstawała od ponad dwóch lat: zebrałem liczną bibliografię, nie tylko dotyczącą wierzeń słowiańskich - czym się także od dawna interesowałem - choć nie na taką skalę. Rozmawiałem z ludźmi i z prawdziwymi szeptuchami, niektóre miałem okazję odwiedzić i poznać, tak wcześniej, jak i obecnie. Czytałem podesłane mi prace licencjackie i magisterskie – tak są takie! Research był naprawdę głęboki.
Co mnie do tego skłoniło? Skłoniły mnie do tego publikacje, które nie mają nic wspólnego z prawdziwością tematu. Romanse i erotyki, w których umieszczono szeptuchy, profile internetowe, gdzie można znaleźć wysyp fałszywych szeptunów itd. Książka miała powstać już wcześniej, bo ponad dwa lata temu, ale moje zajęcia, w tym studia i w końcu przeczytanie materiałów zajęło trochę czasu.
Zanurzyłem więc świat szeptunów i słowiańszczyznę w jej naturalne środowisko, które do tej pory niejako hołubi zapomniany dawno świat, czyli oparłem wszystko o wielokulturowe Podlasie. Do tego ubarwiłem całość baśnią dla dorosłych. Powstała więc fantastyka, która pokazuje Podlasie takim, jakim było jeszcze do niedawna. Przeplatam wszystko autentycznymi scenami uzdrawiania, ziołolecznictwem i kulinariami rodem z tego zakątka kraju. Całość jest jak dobry bigos, który gotuje się kilka dni i okrasza różnymi rodzajami mięsa, kapusty, czy innymi dodatkami, tak, by pachniał, wabił i smakował niczym bigos w arcydziele Mickiewicza Pan Tadeusz. Ośmielę się powiedzieć – sądząc po wielu reakcjach czytelników - że chyba się udało!
Na końcu książki
umożliwiasz czytelnikowi szybki wgląd w obszerną – bo liczącą 102 pozycje –
bibliografię. Czy potrafiłbyś wskazać jedną, której przekaz zaowocuje
fascynacją tym, co kiedyś znane i powszechnie praktykowane, a obecnie
niejednokrotnie poddawane w wątpliwość bądź po prostu zapomniane?
Myślę, że większość ze
102 pozycji, które tam zawarłem może zaowocować fascynacją tym, co minione. Od
książek związanych z panteonem słowiańskich bogów, poprzez publikacje o
rozbójnikach na traktach Rzeczypospolitej, dawnej kuchni, ziołolecznictwie,
magii, stosach, na których płonęły czarownice, czy też księgach o wojnach na
Kresach, aż po poradniki survivalowe…Wszystko to, co zostało zapomniane przez
zwykłych ludzi odkrywamy na nowo, zwłaszcza że każda z tych pozycji zawiera coś,
co fascynuje i otwiera oczy na różne sprawy.
Szeptucha Baba Wanda jest
ze wszech miar wyjątkowa. Faktycznie jest zlepkiem znanych mi postaci i osobą,
którą bardzo bym chciał spotkać na swej drodze. Jest prawdziwa i fantastyczna
zarazem.
Nietuzinkowość
bohaterki polega na tym, że walczy ze złem, tak, jak to bywało w baśniach,
które czytaliśmy za dziecka. Jej podejście do ludzi i bogów jest bezpardonowe,
a jednocześnie wszędzie potrafi znaleźć dobro, nawet w diable, którego poznajemy
w rozdziale I, czy w śmierci, którą spotykamy w innej historii.
Popełnia błędy, popada
w różnego rodzaju kłopoty i przez to przyczynia się niejako niechcący do zmiany
historii, jak w opowieści o mnichach, którzy postawili monastyr w Supraślu.
Wanda jest postacią z jednej z najstarszych słowiańskich legend, a jednocześnie
ucieleśnieniem zwykłej kobiety, babci, którą pamiętamy, gdy jeździliśmy do
dziadków na wieś. Opiekuńcza, zaradcza, gotująca fenomenalne potrawy, ciepła,
rozsądna, a jednocześnie surowa i sprawiedliwa. Kobieta świadoma swych wad i
przywar, ale też wszelkich cnót jakie posiada – krótko mówiąc - szeptucha to prawdziwy
człowiek, osadzony w niezwykłej książce.
Takie jest życie
każdego z nas. Między radością, kryje się gorycz codzienności, porażek, zmagań
i ciągłego wspinania się pod górę. Te opowiadania miały odpowiedzieć na
pytania, które postawiłem sobie samemu dawno temu, a które wielu z nas stawia
sobie codziennie:
Po co żyjemy? Dlaczego żyjemy tak krótko? Dlaczego śmierć przychodzi po każdego
z nas? Dlaczego odchodzi ktoś, kogo tak bardzo kochamy? Dlaczego warto walczyć
ze złem? Dlaczego warto pomagać innym? Kim jesteśmy? itd.
Historie są zakręcone, a praca nad nimi faktycznie była dość karkołomna, bo wymagała sprawdzenia wielu faktów i przewertowania stron publikacji zawartych w bibliografii. Chciałem, by ta z pozoru banalna książka, trafiła w serce każdego z czytelników, każdego, kto choć odrobinę postara się pomyśleć, choćby nad jedną z tych historii. Jeśli ktoś to zrobi tak jak Ty, zauważy, że Szeptuni. Baba Wanda to nie tylko fantastyczna opowieść o Babie Wandzie, ale coś więcej, coś, co pomoże odpowiedzieć na niektóre życiowe pytania. Książka, która niby jest fantastyczną baśnią, nagle staje się filozoficzną odpowiedzią na prawdziwe targające nami dylematy.
Tutaj sprostuję - jeśli mogę - że są to wierzenia ogólnosłowiańskie. Jak szeroko i daleko sięgają ludy słowiańskie, tak też możemy mówić i pisać o ich, takich samych wierzeniach.
Wyzwaniem dla mnie była tutejsza gwara. Nie ma ona jednego korzenia i nie jest taka sama, o czym dokładnie napisałem we wstępie. Oddanie gwary na stronach publikacji jest niezmiernie trudne, a bardzo chciałem to zrobić tak, by czytelnik poczuł ten klimat.
Przy pisaniu musiałem się przestawiać z dialogów pisanych gwarą, na zwykłą
narrację, a do tego usadowiłem w książce postać karczmarza Szlejme, który także
mówi w języku, jakiego używali Żydzi przed wojną.
Łatwo było wymyślić historie, ale już ich szczegóły i zakończenie wymagały dopracowania. Atmosfera miała być wyjątkowa, baśniowa, a jednocześnie niezbyt odległa nam, ludziom mocno osadzonym w rzeczywistości. Chyba jednak powiem, że nic tu nie było łatwe…
Nie pochodzę z
Podlasia, ale nie wiedzieć czemu, szybko łapię, nie tylko tutejszą gwarę.
Myślę, że potrafiłbym oddać tutejszy akcent, bo doskonale się przy tym bawię.
Warto kultywować rodzimą mowę, nie ważne, z którego zakątka kraju. Jak by nie
było, jest ona naszym dziedzictwem kulturowym i zawsze wspieram takie
inicjatywy.
Jeśli Baba Wanda zaprosiłaby mnie do swej chaty zapewne porozmawiałbym z nią o uzdrawianiu, ziołolecznictwie, słowiańskich bogach i wierzeniach, oczywiście przy herbacie z samowara, kawałku babki ziemniaczanej, a może przy kusztyczku Ducha Puszczy?
Czy byłaby wyrozumiałą recenzentką? Myślę, że wytknęłaby mi kilka błędów, naprowadziła na nowe wątki i wskazała, co może być jeszcze ciekawego dla czytelnika, a także zdradziłaby pewne tajniki, które rozpaliłyby oczekujących na kolejną, drugą już publikację dotyczącą szeptunów.
Czego chciałbyś, by Cię
nauczyła, a czym Ty mógłbyś się jej zrewanżować w przeświadczeniu, że choć Baba
Wanda wie wszystko, to Twoja wiedza z pewnością byłaby jej przydatna?
To wyjątkowo trudne
pytanie. Czego mogłaby nauczyć mnie szeptucha? Chyba
wychodzenia z każdej kałabani obronną ręką. A czego ja mógłbym ją nauczyć? Może
tego, że nie każdemu człowiekowi można ufać i że nie każdy jest tym dobrym, ale
ona chyba też to wie…
Zbliżają się święta
Bożego Narodzenia – magiczny czas, w którym zdarzają się cuda. Załóżmy więc
również, że w prezencie Gwiazdkowym otrzymujesz jedną dobę spędzoną w doborowym
towarzystwie książkowych ulubieńców: Semena Korczaszko i Jakuba Wędrowycza,
wykreowanych przez Andrzeja Pilipiuka, którzy pojawili się także na kartach
Twojej powieści. Co robicie?
(Śmiech). No nie wiem,
nie wiem… z nimi to może być różnie. Znając bohaterów Andrzeja Pilipiuka, myślę,
że mogłoby być bardzo wesoło. Jeśli pojawiliby się w same Święta, to pewnie
Jakub wyglancowałby odświętnie swoje gumofilce i przygładził rzadkie włosy
skórką od słoniny, zaś Semen ubrałby kozacki strój i przypasał do niego
szaszkę.
Zapewne zaprosiliby
mnie do swej stodoły, gdzie Wigilię spędzilibyśmy wesoło, świętując w gronie
bydlątek, popijając wysokoprocentowym kompotem z suszonych owoców i zagryzając
wędzoną własnoręcznie przez Wędrowycza rybką. Myślę, że nawet przez chwilę,
wspólnie rozważylibyśmy podanie ręki w pokojowym geście, odwiecznym wrogom Jakuba
-Bardakom. Świętowanie zakończyłoby się na słuchaniu, jak zebrane w stodole,
wokół biesiadników zwierzątka, po kolejnej szklanicy wysokoprocentowego
kompotu, zaczynają mówić ludzkim głosem…
Audiobook miał przybliżyć słuchaczom podlaską gwarę, dlatego że Maciej Radel pochodzi z Podlasia właśnie i -moim zdaniem- dobrze oddał klimat tamtego miejsca.
Czy to sprawi, że ludzie bardziej przychylnie spojrzą na dawną wiarę? Myślę, że faktycznie może to ich zainteresować, na tyle, by sami sięgnęli po konkretne pozycje poświęcone temu zagadnieniu. Na razie, niestety muszę ze smutkiem przyznać, że reklama audiobooka ze strony jego wydawcy jest dość słaba, żeby nie powiedzieć - żadna. A naprawdę szkoda, bo odsłuchałem go -zresztą nie tylko ja- i wydaje się, że ma on bardzo duży potencjał, który nie został należycie wykorzystany.
Jaki masz stosunek do
medycyny naturalnej i jakie – Twoim zdaniem - znaczenie mają szeptuchy i
szeptuni w dzisiejszym świecie? Czy dostrzegasz ich wpływ na nasze kulturę bądź
codzienne życie?
Szeptuni są zjawiskiem spotykanym nie tylko na Podlasiu, ale wszędzie tam, gdzie żyli i byli Słowianie, tam byli także oni. Zajmowali się uzdrawianiem, ziołolecznictwem i często jasnowidztwem. Kiedyś byli w każdej wsi, dziś ich jest niewielu, a w Internecie są oszuści.
Osobiście odwiedziłem szeptuchy, było u nich także wielu moich znajomych z Podlasia i nie znam nikogo, komu by zaszkodziły. Znam natomiast takich, którym pomogły. Nigdy jednak nie mówiły, że kogoś wyleczą, często same odsyłały do lekarzy specjalistów.
Ich wpływ na kulturę? To
magia, aura tajemniczości z nimi związana, niewątpliwe dobro, szacunek w
otoczeniu. Niestety, jak wszelkie dobro, zanikają w kulturze, a częściej mówi
się o wiedźmach i czarownicach, zaś to nijak się ma do prawdy.
Postęp w medycynie jest potrzebny, ale nie wolno zapominać o tradycji. Szeptuchy są wyśmiewane i dziś nie dość, że mało spotykane, to jednak wciąż wielu szuka z nimi kontaktu. Są ostatnią nadzieją dla tych, którzy wierzą, iż są tymi wybranymi, którzy mogą im pomóc.
Czy są symbolami oporu? Ja bym tego tak nie postrzegał. Raczej ostatnią linią tradycji, która odchodzi w zapomnienie. Świadczy o tym między innymi to, że autorzy umieszczają te postacie w romansach, czy erotykach, nie mając zielonego pojęcia o tym, czym i kim są. Szeptuni są wybrańcami, bo pokazują, że wciąż, póki nie jest za późno, można żyć w harmonii z naturą, ludźmi i bez technologii.
Czy myślisz, że powrót
do tradycji, magii i duchowości może mieć terapeutyczne działanie w dzisiejszym
społeczeństwie?
Wydaje mi się, że to
jak najbardziej potwierdzone. Mamy wiele „organizacji”, „komun”, które opierają
się na duchowości i powrocie do natury. Ludzie spotykają się płacąc grube pieniądze
za sesje w naturze, wśród takich osób jak oni. Takie działania
dają wytchnienie od dnia codziennego, od gonitwy szczurów, od wielkomiejskiego
hałasu. Tak! Powrót do tradycji może mieć i ma - działanie terapeutyczne.
Jaką widzisz przyszłość
dla szeptuch, szeptunów i tradycyjnych wierzeń słowiańskich w polskiej kulturze
i literaturze? Jakiej jednej, dobrej rady mógłbyś udzielić pragnącym poruszyć
ten temat na kartach powieści?
Coraz szerzej rozwija
się trend rodzimowierczy. Widzę w tym i zagrożenia, i pozytywne aspekty. Słowiańskie
wierzenia i powrót do nich mogą sprzyjać chęci zbadania naszych korzeni,
kultury, tego, skąd się wywodzimy i dokąd idziemy. Radą jest to, aby zgłębiać
lektury, zapoznając się z mitologią, demonologią, a w końcu, poznając ludzi,
którzy odtwarzają dawne tradycje.
Literackie plany? Nauczony doświadczeniem poprzednich lat, nie rozpisuję się już nad nimi, bo często - w moim przypadku - życie plany te zmienia, ale faktycznie są.
Dziś na warsztat chciałbym wziąć III część Folwarku i zakończyć policyjną, fabularyzowaną trylogię faktu. Druga część Szeptuni. Baba Wanda, do napisania której od razu namawiali mnie czytelnicy, którzy zapoznali się z tą pozycją też jest w planach, ale jest także coś, o czym mówić nie mogę… mimo to przyznam, że podpisałem na początku grudnia umowę na wydanie pewnej pozycji, która będzie zaskoczeniem. Mogę zdradzić jedynie, że za młodu się tym zajmowałem, choć wtedy nikt nie mówił, iż nazywa się tak jak dziś to określa wielu. Kilka lat temu od nowa zacząłem zgłębiać ten temat i jest mi obecnie dość bliski. Być może coś jeszcze, ale to już po zrealizowaniu tych trzech planów, o których wspomniałem.
Jak wyobrażasz sobie
swoje twórcze życie za powiedzmy pięć- dziesięć lat, biorąc pod uwagę szybki
rozwój sztucznej inteligencji? Czy sądzisz, że dla Ciebie jako pisarza, będzie
stanowiła pomoc, czy przeciwnie – zagrożenie?
Sztuczna inteligencja jest zagrożeniem i nie mam co do tego wątpliwości. Bez odpowiedniego nadzoru będzie szkodziła, nie pomagała. Ale wydaje mi się, że nigdy AI nie będzie w stanie zastąpić pisarza. Oddanie emocji człowieka to trudna sprawa, co innego powielanie, zaczerpywanie z innych źródeł, próba oszukania czytelników, to jak najbardziej. Myślę, że wielu „autorów” będzie chciało skorzystać i wykorzystać sztuczną inteligencję do pisania, jednak jestem zdania, że będzie to dość łatwo odkryć, przynajmniej, jeśli chodzi o literaturę lekką. Zaś pisanie prac i publikacji naukowych -tutaj AI może mieć szerokie pole manewru.
Tak czy inaczej - AI uważam za zagrożenie.
W jaki sposób –
wchodząc w moje recenzenckie buty- w kilku słowach zachęciłbyś do przekroczenia
progów do magicznego świata Baby Wandy? Jak brzmiałaby główna myśl, którą
chciałbyś przekazać odbiorcom jej historii?
Takiej historii i
takiej bohaterki nie spotkacie nigdzie indziej! Świat, który mija, czas, który
nie ma granic, fantastyka, która porwie w swe objęcia, historie, które
wzruszają do łez i bawią do bólu brzucha. Magia, uzdrawianie, słowiańscy
bogowie, nietuzinkowe postacie, przedziwne opowieści i fenomenalny, dawny świat.
To wszystko i jeszcze więcej znajdziecie w mojej książce Szeptuni. Baba Wanda.
Zapewne to nie pierwszy
wywiad, którego w życiu udzieliłeś, ale czy jest takie pytanie, którego
dotychczas nikt nie zadał, a na które bardzo chciałbyś odpowiedzieć?
Czy chciałbyś zdobyć
Nobla? Czy chciałbyś, by Twoja książka trafiła do kanonu lektur?
Odpowiedź na te pytania może być tylko jedna: Nie.
Czego mogłabym Ci życzyć nie tylko z okazji Bożego Narodzenia?
Zdrowia, bo ono jest
najważniejsze. Szczęścia, bo bez niego w życiu jest bardzo trudno i tego, by
szklanka zawsze była pełna 😊. Choć zapewne Baba Wanda oraz Jakub Wędrowycz, widząc
szklankę w połowę napełnioną, nie powiedzieliby, że jest ona w połowie pusta
lub w połowie pełna, tylko spytaliby, czy mają do niej jeszcze dolać – i
oczywiście każde miałoby co innego na myśli (śmiech).
W ostatnim słowie do
Czytelników, chciałbym powiedzieć jeszcze…
Warto czytać, warto
zgłębiać różne historie, warto poszerzać swoją wiedzę i warto poznawać polskich,
niezależnych autorów.
Bardzo dziękuję za tę
miłą rozmowę i poświęcony czas.
Również pięknie
dziękuję za wywiad i życzę Tobie oraz czytelnikom Szczęśliwego Nowego i
rozczytanego 2025 roku 😊.
Z Norbertem Grzegorzem
Kościeszą rozmawiała Iwona Niezgoda – pomysłodawczyni i organizatorka
niezależnego plebiscytu na polską Książkę Roku Brakująca Litera prowadząca blog Góralka Czyta.
Komentarze
Prześlij komentarz