[RECENZJA] Jessica Sorensen - „Na zawsze razem. Ella i Micha”

Miłość najskuteczniejszym antidotum na przeciwności losu

W piosence zespołu Farba zatytułowanej „Chcę tu zostać” padają słowa: „Wszystko wokół się zmienia, nawet Ty. Nasze wspólne marzenia to My. Małe i duże problemy przeżyjemy, to nic dla nas. Razem wszystko przetrwamy, nawet złe dni”.

W pełni oddają one ducha powieści Jessicy Sorensen „Na zawsze razem. Ella i Micha” opublikowanej nakładem Wydawnictwa Zysk i S-ka w 2017 roku i będącej kontynuacją wydanej rok wcześniej książki pod tytułem  „Nie pozwól mi odejść. Ella i Micha”.

Tym razem nastoletnia Ella May wraca na studia, a jej chłopak, Micha Scott wraz z zespołem przygotowują się do wyjazdu na podbój Nowego Jorku. Mimo że pragną wzajemnej bliskości, los przewrotnie ich od siebie oddala, zsyłając problemy, którym niełatwo zaradzić. Czy Ella zdoła stawić czoła przeszłości i myśleć o przyszłości u boku Michy? Czy Micha w starciu z teraźniejszością odniesie zwycięstwo? Czy obojgu uda się stworzyć szczęśliwy i dojrzały związek?

Jessica Sorensen na plan pierwszy powieści określanej mianem new adult, wysunęła parę bohaterów bez pamięci w sobie zakochanych. Ich więź zapoczątkowana w dzieciństwie i przypieczętowana obietnicą odnalezienia normalności, mimo wielu zmartwień i upływu lat,  tylko się umacniała.

Toteż warto zadać pytanie: „Na zawsze. Czy coś takiego istnieje?”Odpowiedzi twierdzącej zgodnie udzielili główni bohaterowie powieści Sorensen:

Ella May – półsierota, uczennica college’u zmagająca się z lękami, brakiem zrozumienia ze strony brata, chorobą alkoholową ojca, co skutkowało załamaniem nerwowym, z którym walczyła pod czujnym okiem terapeutki Anny, siły czerpiąc z bezgranicznej miłości chłopaka.  
Micha Scott – przystojny, uroczy wokalista, wychowany w niepełnej rodzinie, ponieważ ojciec ją opuścił, co stało się bezpośrednią przyczyną trudnych z nim relacji, które na przestrzeni lat nie uległy poprawie. Na szczęście mógł polegać na przyjacielu Ethanie i szukać bezpiecznego azylu w ramionach Elli.

Nietrudno więc odnieść wrażenie, że na kartach książki pisarka nakreśliła schematyczną, przewidywalną i momentami przesłodzoną love story. Moje odczucia zdaje się potwierdzać przyjaciółka Elli,Lila. Dziewczyna z rozbrajającą szczerością wyznała, że to „miłość, która nie istnieje i bierze w posiadanie” lecz niewątpliwie każdy pragnąłby jej doświadczyć.

Losowe perypetie pary zakochanych Czytelnik poznaje z dwóch perspektyw, w pierwszoosobowej narracji, co w moim odczuciu było celowym zabiegiem ze strony autorki, by je uwiarygodnić. Wielka miłość przeciwstawiona została alkoholizmowi i niedokrwistości aplastycznej, z którymi borykają się ich ojcowie. Nie bez znaczenia były także majaki przeszłości naznaczonej piętnami lęku, bólu i niepowetowanej straty. Dlatego oboje mieli świadomość, że „stawianie czoła problemom może okazać się (…) trudne” i przy tym łatwo o zachowania przeczące dojrzałości, którą starli się wykazać na każdym kroku, momentami z marnym skutkiem, co nierzadko irytuje w czasie lektury.

W ostatecznym rozrachunku jednak satysfakcjonować może zakończenie, które mimo że przewidywalne, napawa nadzieją i daje poczucie pewności, że chociaż „nic nie wymaże przeszłości, możemy zostawić ją za sobą” po to, by cieszyć się życiem u boku tych, których kochamy.

Zainteresowanych książką odsyłam na stronę Wydawnictwa Zysk i S-ka TUTAJ.

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego bardzo dziękuję Wydawnictwu


Niniejsza recenzja została opublikowana na łamach  czerwcowego numeru niezależnego dwumiesięcznika literackiego „Sofa” na stronie 47. Darmowy plik do pobrania TUTAJ.



Recenzję opublikowano także na łamach Pienińskiego Portalu  Informacyjnego TUTAJ.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

[WYWIAD PATRONACKI] Michał Kubicz: Zawsze powtarzam, że dokładnie w tym tkwi największa wartość mojej prozy: opowiadam o postaciach historycznych, a więc z założenia znanych, ale pokazuję ich najbardziej ludzką stronę, a tę widać właśnie w scenach kipiących od uczuć.

[WYWIAD] Daniel Pielucha: Wiedziałem, że będę malował. To niczym nieuleczalna choroba, a jak malować, to szczerze, i to, co się rozumie i czuje najlepiej, stąd ten realizm i Nadrealizm Polski.

[RECENZJA] Maciej Siembieda - "Nemezis"