[RECENZJA] Marcin Pilis - "Relikwia"
Lud Boży jest wspólnotą
świętych i grzeszników doświadczających wzlotów i upadków, o czym w ostatnim
czasie namacalnie przychodzi nam się przekonać w związku z informacjami
odbijającymi się w mediach szerokim echem, skupionymi wokół nadużyć, których
dopuszczają się duchowni Kościoła katolickiego.
Oprowadził mnie on po
pewnym miasteczku, o którym niespodziewanie zrobiło się głośno za sprawą kości
kanonika zamordowanego w 1584 roku przez czeskiego barona. Odnaleźli je
archeolodzy prowadzący wykopy w podziemiach kościoła pod wezwaniem Najświętszej
Maryi Panny. Splendoru zdarzeniu dodaje objawienie się miejscowemu
proboszczowi, Augustynowi Płaczkowi, świętego Dominika Savio – patrona
ministrantów i Henryka Kietlicza – arcybiskupa gnieźnieńskiego opowiadającego
się między innymi za wprowadzeniem celibatu duchowieństwa niższego i wyższego szczebla.
Dlatego nie dziwi, że wieść o relikwii posiadającej jego zdaniem moc wpajania
wiary – niesie się z prędkością światła, wzbudzając ogromne zainteresowanie
lokalnej i przyjezdnej społeczności oraz mediów. Wszyscy pragną doświadczyć
niezwykłości starych kości, co zasiewa ziarno niepokoju u Zygmunta Korala,
pasterza sąsiedniej parafii, a to z kolei skutkuje donosem. Co odkryje, i jak
na te rewelacje zareaguje Kuria, pragnąca zgłębić przeszłość Augustyna
wysyłając na przeszpiegi byłego wikariusza owej parafii, Wacława Wilczyńskiego?
Jaką rolę odegra Ela Rymanek – młodzieńcza sympatia księdza Płaczka i jak
wysoką cenę za tę miłość po latach przyjdzie im zapłacić?
Marcin Pilis na plan pierwszy powieści wysunął, bardzo nietypowo, stare kości kanonika, wokół których od pewnego momentu zaczął kręcić się maleńki świat jednej prowincjonalnej, polskiej parafii pod przewodnictwem Augustyna Płaczka. Dla tego czterdziestosześcioletniego księdza noszenie sutanny stanowiło powód do dumy, będąc jednocześnie spełnieniem dziecięcego marzenia o byciu dobrym pasterzem, dbającym o swój kościół w znaczeniu materialnym i duchowym, o czym świadczyć mogły zarówno remont świątyni, którego się podjął, jak również pomoc potrzebującym, której nigdy nie odmawiał, toteż cieszył się poważaniem ludzi – odwzajemniając się dobrem za dobro – murem za nim stanęli w trudnych chwilach, nie zdając sobie sprawy, że będą one także dla nich największą próbą wiary przeciwstawionej pewności, że ksiądz Augustyn to heretyk, który nie służy Kościołowi i gwałci prawdziwą wiarę, ale przecież wiara wcale nie musi być bardzo głęboka. Wystarczy, że jest pewna. Tylko pewna wiara jest w stanie uskrzydlić nas na tyle, abyśmy mogli zatrzymać Boga w najtrudniejszych momentach, abyśmy ufając Mu, zostali z Nim.
Skupiały się one wokół szeroko pojętych: wiary, moralności i granic przyzwoitości, które każdy z nas indywidualnie wyznacza, dlatego, co niewątpliwie należy poczytać na korzyść nakreślonej przez Pilisa historii, próżno tutaj szukać ocen ludzkich zachowań, czy też prób nakłonienia Czytelnika do tego, aby sam się o takowe pokusił.
Pisarz zadbał jednak z całą starannością, by tychże co rusz dokonywali bohaterowie działający pod wpływem wszelakich impulsów i w myśl słów Jezusa: Źdźbło w oku bliźniego widzisz, a belki w swoim nie dostrzegasz, co potwierdzili swymi postawami choćby Andrzej Młynarski i ksiądz Zygmunt Koral, który, przy współudziale tego pierwszego, pragnąc zabłysnąć jak perła w koronie, wydał Augustyna Kurii, stawiając go przed piłatowym sądem księdza Wacława Wilczyńskiego, znanego z ciągot ku małym dziewczynkom i chłopcom, toteż można by zaryzykować stwierdzenie, że Bóg poskąpił mu dostąpienia łaski przeżycia prawdziwej i głębokiej miłości.
Komentarze
Prześlij komentarz