[RECENZJA] Elżbieta Sidorowicz - Adamska - "Okruchy gorzkiej czekolady. Morze ciemności" ( TOM 1.)
Nic nie boli tak jak życie
Dodatkowo w toku rozwoju zdarzeń trudno oprzeć się wrażeniu, że postać nad wiek dojrzałej nastolatki stanowi alter ego Autorki, która – o czym pisze na karcie podziękowań zamieszczonej na końcu książki – straciła rodziców w czasie jej powstawania, co z kolei upoważnia, by opisana przez nią historia mogła stanowić przyczynek do zgłębienia naszego życia, przez co duży, acz pusty dom bohaterki krzyczy swoją ciszą. Choć w przenośni – to jednak staje się azylem, który każdy może wypełnić swoimi cząstkami trosk i lęków. Wystarczy tylko do niego wejść… Ania wspaniałomyślnie na to pozwala, snując swą opowieść w pierwszej osobie, co dodatkowo wzmaga emocjonalny jej odbiór szarpiąc boleśnie najczulsze struny wrażliwości.
Gdy ktoś, kto mi jest światełkiem
Gaśnie nagle w biały dzień
Gdy na drodze za zakrętem
Przeznaczenie spotka mnie
Czy w bezsilnej złości łykając żal
Dać się powalić
Czy się każdą chwilą bawić
Aż do końca wierząc, że
Los inny mi pisany jest
Gaśnie nagle w biały dzień
Gdy na drodze za zakrętem
Przeznaczenie spotka mnie
Czy w bezsilnej złości łykając żal
Dać się powalić
Czy się każdą chwilą bawić
Aż do końca wierząc, że
Los inny mi pisany jest
Te słowa piosenki pod tytułem Niepokonani pochodzącej z repertuaru zespołu Perfect zdają się najpełniej oddawać tematykę i problematykę
debiutanckiej książki Elżbiety Sidorowicz – Adamskiej zatytułowanej Okruchy gorzkiej czekolady. Morze ciemności
opublikowanej nakładem Wydawnictwa Zysk i Spółka w 2019 roku, będącej piękną,
acz zarazem straszliwą historią, nakreśloną z językowym rozmachem fikcyjną
opowieścią, która jednocześnie staje się boleśnie realna…
Rodzice siedemnastoletniej Ani Kielanowicz postanawiają
spełnić marzenie o nowym i szczęśliwym domu, dlatego – kiedy tylko nadarza się sposobność
– kupują stary dworek w ruinie otoczony świerkami i dużym ogrodem. Piękne
widoki rozciągające się wokoło mają zrekompensować wszelkie niedogodności z
brakiem wody i gazu na czele. Niestraszne są one dla Andrzeja – architekta,
męża i ojca, który obiecuje swym kobietom życie jak w bajce ochoczo zabierając
się za realizację zamierzeń, projektując przestronne, nowoczesne wnętrza mające
tchnąć nowe życie w stare mury.
Jednak pewnego dnia, sielankowe życie rodziny burzy tragiczny
w skutkach wypadek samochodowy, w którym giną Andrzej i Barbara, co sprawia, że
świat Ani nie tyle chwieje się w posadach, co raczej rozsypuje się, a ze
sporych rozmiarów kupki odłamków przebijają gorzko – czekoladowe okruchy. Czego?
Wiary we własne siły? Nadziei na wbrew wszystkiemu szczęśliwą przyszłość, a
może miłości bez granic?
Pisarka z postawionymi pytaniami bezlitośnie każe mierzyć się
nie tylko Ani, lecz także towarzyszącym jej czytelnikom nie mogącym ani na
chwilę pozwolić sobie na bierność.
Dodatkowo w toku rozwoju zdarzeń trudno oprzeć się wrażeniu, że postać nad wiek dojrzałej nastolatki stanowi alter ego Autorki, która – o czym pisze na karcie podziękowań zamieszczonej na końcu książki – straciła rodziców w czasie jej powstawania, co z kolei upoważnia, by opisana przez nią historia mogła stanowić przyczynek do zgłębienia naszego życia, przez co duży, acz pusty dom bohaterki krzyczy swoją ciszą. Choć w przenośni – to jednak staje się azylem, który każdy może wypełnić swoimi cząstkami trosk i lęków. Wystarczy tylko do niego wejść… Ania wspaniałomyślnie na to pozwala, snując swą opowieść w pierwszej osobie, co dodatkowo wzmaga emocjonalny jej odbiór szarpiąc boleśnie najczulsze struny wrażliwości.
Dowiadujemy się bowiem, że dziewczyna została na świecie
zupełnie sama, ponieważ bliskie osoby nie poczuwały się do obowiązku
zapewnienia jej choćby odrobiny ciepła. Przyjaciółka Barbary – Jagoda, wyjeżdża
za granicę, a przyrodnia siostra rodzicielki – Iwona, pod pozorem opieki nad
małoletnią, czyha jak wygłodniała wilczyca na spadek po jej rodzicach, dążąc do
sprzedaży domu, który – choć dla Ani jest wszystkim – dla niej jedynie stanowi
źródło problemów.
Taki stan rzeczy nie uchodzi uwadze pani Barskiej –
polonistki liceum plastycznego, do którego uczęszcza Ania. Decyduje się ona
zostać jej prawnym opiekunem, co stanowi preludium wielu problemów całej
rodziny Barskich, której od tej pory Ania też jest częścią.
Bardzo wymowny staje się fakt, że na kartach powieści,
sklasyfikowanej krzywdząco jako literatura młodzieżowa, ani razu nie pada imię
wychowawczyni, co może stanowić znak próby uświadomienia odbiorcom, że mimo iż
czasem bywa bardzo źle, to jednak każdy ma szansę spotkać na swej drodze anioła
stróża pokroju pani Barskiej, któremu brak skrzydeł rekompensuje z nawiązką
posiadanie morza empatii i dobroci.
To ważne, zwłaszcza, jeśli – gdziekolwiek się nie obrócimy, to jak Ania czujemy na plecach zimny oddech
śmierci, a duży piec w dużym domu, stawia duży opór nie dając ciepła a – jakby
tego było mało – w ogromnym ogrodzie i ze smakiem urządzonym salonie –
współczesny danse macabre odtańcowują
ci, którzy odeszli. Grzęznę w tych
śmierciach, atakują mnie ze wszystkich stron. Henrietta, Stefania, Miller, moi
rodzice, tańcząca Małgosia, ksiądz Antoni, za dużo, za dużo już tego –
wyznaje Ania, by za chwilę od pani Barskiej móc usłyszeć: Buduj wokół siebie sieć z ludzi. Nigdy nie wiadomo, w którym momencie
ci się to przyda, jako kontakt, jako wsparcie, wspomożenie pamięci.
Młoda dziewczyna słucha mentorki wytrwale sklejając swój
świat popękany na drobne kawałki i wiążąc więzi ludzkiej sieci, do której
wpadają: sąsiedzi - Joasia, Kuba i ich córeczka Ola oraz babcia Klementyna,
Sebastian i Janek Barscy, nowa przyjaciółka Poleczka, zakochany bez wzajemności
Michał i jego siostra Bemolka, pan Wojtek Jasiński – oddany przyjaciel taty, panie Krysia i Natalia
– bratnie dusze mamy, a nawet przygarnięta kotka Zadyma, co stopniowo przydaje
jej pewności, że drobne gesty budują
porządek świata, nie zawsze idealnego, ale dającego nadzieję na to, że
kiedyś salonowy danse macabre zastąpi
walc odtańczony radośnie z mężczyzną najbliższym sercu, tak jak ona zakochanym
w palecie barw malowanych, bądź powstałych pod naporem wprawnych palców
tworzących anioła, ale to bliżej nieokreślone kiedyś, wszak zanim to nastąpi,
trzeba by jeszcze ułożyć się z Bogiem.
Elżbieta Sidorowicz – Adamska przemyca bowiem na karty swej
powieści bardzo wartościową myśl, mianowicie: (…) wszyscy wierzą. Nawet jeśli nie wierzą w Boga to wierzą w coś
innego. Człowiek jest stworzony do wiary, choć czasem cholernie nie chce się do
tego przyznać.
Lektura Okruchów gorzkiej
czekolady. Morza ciemności uświadamia tę prawdę nienachalnie, acz wymownie,
dlatego konkludując – warto spytać siebie: czy w pędzie zgotowanym przez
współczesny świat znajduję czas i siły, by starać się moją niewiarę zastąpić
wiarą w Boga, w anioły bez skrzydeł, które chcąc czynić dobro wyciągają do mnie
swoje ciepłe dłonie? A czy zawsze sam wierzę także w innych i w samego siebie?
Warto podjąć niełatwą próbę odpowiedzi na te pytania, które z
całą pewnością przybliżą nas do spotkania ze sobą na nowo, co zaprocentuje, a
na końcu życiowej drogi pozwoli ze sceny
zejść niepokonanym.
Zainteresowanych książką odsyłam na stronę Wydawnictwa ZYSK I S-KA.
Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego najserdeczniej dziękuję Autorce, Elżbiecie Sidorowicz - Adamskiej.
Niniejszą recenzję opublikowano wpierw na łamach niezależnego kwartalnika literacko - artystycznego POST SCRIPTUM (1) - luty 2020 na stronach 110 – 111.
Aby móc być na bieżąco, WYKUP ROCZNĄ SUBSKRYBCJĘ PISMA wspierając w ten sposób szeroko rozumianą Sztukę.
Mam wielką ochotę sięgnąć po tę serię. 😊
OdpowiedzUsuńGorąco polecam, Agnieszko. Nie będziesz żałować :) Pozdrowionka!
Usuń