[RECENZJA] Marcin Brzostowski - "Międzynarodowy Dzień Mafii"

Globalna wojna płci

Bo z dziewczynami nigdy nie wie, oj nie wie się
Czy dobrze jest czy może jest, może jest już źle
Spokoju się spodziewać, czy też przejść
Czy szukać jej, czy jej z oczu zejść
- śpiewał Jerzy Połomski.


Słowa te zdają się w pełni odzwierciedlać przekaz satyrycznej, opublikowanej nakładem internetowego Wydawnictwa e-bookowo.pl w 2019 roku powieści Marcina Brzostowskiego zatytułowanej „Międzynarodowy Dzień Mafii”.

Książka jest jedną z publikacji laureata konkursu na opowiadanie Ad Absurdum przeprowadzonego z inicjatywy Wydawnictwa Indigo, który zajął także II miejsce w analogicznym konkursie zorganizowanym przez portal literacki kochamksiążki.pl.

Autor nie pozostawia cienia wątpliwości, że krótkie formy pisać potrafi, ze sporym rozmachem opisując na kartach niniejszej historii kolejnych dziesięć godzin z życia inspektora Franco Foga, przed którym stawia arcytrudne zadanie rozwiązania zagadki śmierci jednego z czołowych polskich gangsterów, Adolfa Pańki, znanego wszystkim Szkarłatnego. Okazuje się jednak, że ów zgon pociąga za sobą kolejne, swym zasięgiem wykraczające poza krajowe granice, co zastanawia i budzi lęk sprawiając, że cały mafijny świat trzęsie się w posadach, a tym samym zmusza Franco Foga do postawienia kluczowych pytań: kto jest odpowiedzialny za czarną serię śmierci mafiosów oraz co mają z nimi wspólnego jaskrawożółte, sportowe buty ukryte w sejfie i Międzynarodowa Karta Gangstera?


Pytania te nie mogą długo pozostać retorycznymi, dlatego inspektor Franco Fog na zlecenie przełożonego, głównego komendanta policji, generała Baryły, czym prędzej przystępuje do pracy.

Marcin Brzostowski jego kroki kieruje między innymi do: restauracji „Stalowe Magnolie” i „Dzik”, baru „Pod Żaglami”, domu Pańków i kamienicy „Przy Bławatnej”, a przy tym rozmyślnie zapętla tropy, toteż inspektor wiedziony poczuciem misji i presją czasu zobowiązany jest wykazać, iż w pełni zasługuje na miano najlepszego gliny mimo własnych ułomności skupionych wokół whisky pitej hektolitrami i cameli palonych przy każdej okazji, co pozwala wysnuć wniosek, że stróżki alkoholu i papierosowego dymu są osobliwymi drogowskazami dla – jeśli wierzyć słowom posterunkowego Wolskiego – prawdziwej legendy polskiej policji, za której mundurem – według przysłowia – panny sznurem.

Nie inaczej jest i w tym przypadku. Marcin Brzostowski zadbał bowiem, by wianuszek kobiet otaczających inspektora, był kwieciście barwny i różnorodny, dlatego swój urok prezentują kolejno: właścicielka domu rozkoszy „Niebiańskie Tahiti” – Mała Sylwia – narzeczona Franco Foga, zwana przez niego pieszczotliwie Pchełką, sierżant Sara Nowicka i siedemnastoletnia Karolina Kloc – zazdrosne o nią do tego stopnia, że ta niepełnoletnia gotowa jest nawet, z wykorzystaniem sprężynowego noża, podjąć próbę wyeliminowania jej.

Ale to nie jedyny wątek tej historii, w którym śmierć niczym dama, porusza się dostojnym krokiem pragnąc zebrać imponujące żniwo, bowiem zimnego oddechu nie szczędzi Rzeźnikowi i Białasowi oraz gangsterom mieszkającym na Sycylii, w Stanach Zjednoczonych, a nawet w Japonii, więc czy nadchodzi koniec świata? Tak uważają mafiosi, co znajduje potwierdzenie w słowach jednego z nich: Świat, który znałem (…) właśnie się kończy. I nikt nie wie, jak będzie wyglądał za chwilę (…) Nadchodzi nowa era (…) Era wojujących kobiet – kobiety doprowadzi to na szczyt, a mężczyzn tylko na cmentarz.

Bez wątpienia w ten nietuzinkowy sposób - i niejednokrotnie – autor puścił oczko do płci pięknej, dlatego czytałam tę stuczterdziestostronicową powieść z uśmiechem na ustach i dumą z faktu bycia kobietą. Z drugiej strony jednak uświadomił niezbicie, że Władza korumpuje i zamula mózg każdemu, bez względu na płeć, i tu już nie jest do śmiechu…

Wokół tejże właśnie połączył światy bohaterek skupiających energię na jej zdobywaniu i bohaterów pragnących wyrwać się z kobiecych szponów, jednak świadomych własnej niemocy w starciu z partnerkami, w których głowach zrodziła się idea niecnego spisku i rozumiejących, że Prawdziwy człowiek honoru, albo pożegna się z życiem, albo przyzna się do popełnionych przestępstw.

Wszystko to sprawia, że akcja opisana prostym, przystępnym w odbiorze językiem, toczy się wartko, a przewaga w tekście partii dialogowych potęguje wrażenie, że czas jeszcze bardziej przyspiesza.

Franco Fog nie może liczyć na złapanie spokojnego oddechu, bowiem w jego życiu obecne są także dwa nietuzinkowe zwierzęta: pers Luigie i kotka Czikita, które potrafią mówić. Ten zabieg z pogranicza realizmu magicznego, również należy poczytać Brzostowskiemu na korzyść zwłaszcza, że przedfinałowa scena z udziałem Luigiego właśnie, zdaje się być znacząca, gdyż - choć zapowiada przewidywalny finał - to jednak budzi szereg emocji -

Bo z dziewczynami nigdy nie wie, oj nie wie się
Czy dobrze jest czy może jest, może jest już źle
Jaka będzie przez najbliższe dni
Przygarnie Cię, czy zatrzaśnie drzwi.

Z pewnością oba te warianty rozważał Franco Fog, ale to do Pchełki należało kluczowe słowo otwierające drogę ku wspólnej przyszłości. Jaką decyzję podjęła, dowiecie się sięgając po powieść. Zachęcam najgoręcej!

Zainteresowanych książką odsyłam na stronę internetową pisarza oraz Wydawnictwa e-bookowo,pl.

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego, bardzo dziękuję autorowi, Marcinowi Brzostowskiemu. 


Komentarze

  1. Nie jestem do końca przekonana, czy odnalazła bym się w tej książce. 😊

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlaczego? Czy z powodu mafijnej tematyki? Chociaż mroczna, to zapewniam Cię, że tu jednak zaprezentowana została z przymrużeniem oka ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

[WYWIAD PATRONACKI] Michał Kubicz: Zawsze powtarzam, że dokładnie w tym tkwi największa wartość mojej prozy: opowiadam o postaciach historycznych, a więc z założenia znanych, ale pokazuję ich najbardziej ludzką stronę, a tę widać właśnie w scenach kipiących od uczuć.

[WYWIAD] Daniel Pielucha: Wiedziałem, że będę malował. To niczym nieuleczalna choroba, a jak malować, to szczerze, i to, co się rozumie i czuje najlepiej, stąd ten realizm i Nadrealizm Polski.

[RECENZJA] Maciej Siembieda - "Nemezis"