[WYWIAD PRZEDPREMIEROWY] Anna Stryjewska: Z pisaniem jest (...) tak, że nigdy nie wiadomo kiedy jakaś nabyta wiedza zostanie wykorzystana w książce, dlatego warto cały czas obserwować i być czujnym.

 

Oto mój gość: prowadząca agencję nieruchomości parająca się malarstwem, jak również słowem pisanym – Anna Stryjewska.


Biorąc pod uwagę niniejszą prezentację, chciałabym zacząć od tego czy praca pośrednika nieruchomości oraz malarstwo znajdują odzwierciedlenie w pisanych przez Panią powieściach?

Zacznę od tego, że pisanie książek jest dla mnie niczym innym jak malowaniem rzeczywistości słowem. Dawnej i współczesnej. Odkrywam ogromną radość w tym, że mogę uchwycić na kartach powieści jakieś chwile, emocje, stany ducha, jednakże zdarza mi się, że wykorzystuję nabyte z czasem doświadczenie. Największe odzwierciedlenie praca pośrednika znalazła w Kochankach miasta. Właśnie ta powieść zawiera dużo refleksji na ten temat, a także pokazuje jak zmienia się w ostatnim czasie oblicze Łodzi. Z pisaniem jest jednak tak, że nigdy nie wiadomo kiedy jakaś nabyta wiedza zostanie wykorzystana w książce, dlatego warto cały czas obserwować i być czujnym.

Czy próbowała sobie Pani odpowiedzieć na pytanie: dlaczego właściwie pisze? Czy są jakieś tego powody łączące wszystkich pisarzy bez względu na to, że jedni są bardziej, a inni mniej znani?

W moim przypadku pisanie nie jest na pewno pomysłem na siebie, ale potrzebą wypływającą z głębi serca i duszy. Tworzyłam odkąd pamiętam, głównie dlatego żeby wyładować nadmiar emocji i energii. Na początku był to tylko chaos, trochę taki wewnętrzny krzyk bezradności. Długo nie mogłam zrozumieć o co chodzi, ponieważ żadna praca nie przynosiła pełnego zadowolenia. Wszystko zaczęło się zmieniać kiedy zaczęłam współpracować z Szarą Godziną. Świadomość, że nie muszę już pisać do szuflady, a także powiększające się z każdą książką grono wiernych Czytelników, to z pewnością coś, co dodaje skrzydeł i  rodzi prawdziwe spełnienie.

Myślę, że wszystkich pisarzy łączy jedno – pasja.

Czy potrafi Pani wskazać książki, które ukształtowały Pani warsztat pisarski?

Będąc nastolatką zaczytywałam się w Ani z Zielonego Wzgórza Lucy Montgomery. Trochę później pasjami czytałam Stefana Żeromskiego, Władysława Reymonta, Marię Dąbrowską, Michaiła Bułhakowa, Lwa Tołstoja, a także Tadeusza Dołęgę Mostowicza.  Dzieje grzechu, Ziemia obiecana, Noce i dnie, Mistrz i Małgorzata, Anna Karenina, Znachor. Te powieści zapadły mi głęboko w serce i tkwią tam aż po dzień dzisiejszy.

Gdyby – zakładając oczywiście hipotetycznie – wybuchł pożar i byłaby możliwość uratowania ich, to czy wyniosłaby Pani te wymienione, czy zupełnie inne?

Myślę, że te przede wszystkim. Są mi dalej bliskie i cenne. Czas nie zmienił moich upodobań, choć na pewno zmieniły się gusta większości Czytelników. Dziś długie opisy przyrody niektórych tylko nużą, nie stanowią waloru lecz wadę. Dla wielu literatura powinna stanowić rozrywkę, odskocznię od trudnej rzeczywistości. Mało kogo obchodzą przekazywane w treści wartości, liczy się wartka akcja i dobrze skonstruowane dialogi.  Dla mnie jednak to zdecydowanie za mało aby książka została w sercu na bardzo długo.

Jeden z najpopularniejszych polskich pisarzy, Remigiusz Mróz wyznał kiedyś, że pisze jedną książkę miesięcznie, a w jakim tempie Pani tworzy? Czy po ukazaniu się powieści na rynku wydawniczym pojawia się uczucie, że coś by w nich Pani zmieniła, ale już nie jest to możliwe?

Nie mam takiego tempa jak Remigiusz Mróz, natomiast idzie mi coraz lepiej. Średnio potrzebuję trzy, cztery miesiące na napisanie książki. Zanim zdecyduję się wysłać tekst do wydawnictwa, staram się go jeszcze doszlifować czytając kilka razy, rozbudowując niektóre sceny, czy nanosząc poprawki. Rzeczywiście, pojawia się niekiedy takie uczucie. Zwykle mam wątpliwości czy napisałam wszystko. Mogłam przecież pójść jeszcze w różne kierunki, a nie zrobiłam tego. Zwykle jest już jednak za późno na takie zmiany.

W 2015 roku otrzymała Pani wyróżnienie w konkursie Książka Przyjazna Dziecku za powieść dla młodzieży pod tytułem Głowa do góry, Matyldo. Pisanie pisaniu nierówne. Dla której grupy odbiorców trudniej się tworzy? Według obiegowej opinii, młodzi ludzie są bardziej wymagający. Podziela ją Pani?

To prawda, młody Czytelnik jest o wiele bardziej wymagający. Od razu wyczuje fałsz, jest przy tym rozbrajająco szczery. Opowiedziana historia powinna go zainteresować na tyle, by do niej często wracał. Dobrze by było aby taka treść niosła za sobą wartości, przesłanie, i takie mądrości, które  ukształtują małego człowieka, a to nie jest łatwe.

Pani dorobek, jeśli dobrze liczę jest już dość spory, bowiem nakreśliła Pani osiem książek, dlatego do debiutantów Pani zaliczyć nie można. Czy mimo to Pani poziom ekscytacji w dniu premiery utrzymuje się na podobnym jak u nich poziomie?

Uważam, że z każdą książką autor nabywa więcej wiedzy i doświadczenia na wielu obszarach związanych z pisaniem. Powiększa się też grono wiernych Czytelników, co cieszy najbardziej. Kiedy autor czuje się doceniany, ekscytacja związana z kolejnym literackim dzieckiem rośnie coraz bardziej. Jeszcze bardziej chce się celebrować tę chwilę i świętować. To taki radosny moment uwieńczenia nie tylko pracy autora, ale także osób, które zostały zaangażowane w cały proces twórczy.

Głównym powodem naszej rozmowy jest zbliżająca się właśnie wielkimi krokami premiera najnowszej powieści zatytułowanej Skradziona kołysanka, przypadająca na 15 września 2021 roku, którą we współpracy z portalem Autorzy Książek w Obiektywie miałam przyjemność przeczytać i zrecenzować. Jej główna bohaterka, Barbara Walczak jest piosenkarką cieszącą się ogromną – przynajmniej na początku – popularnością. Czy Pani również lubi śpiewać oraz czy kreując jej książkowy wizerunek z tamtego okresu wzorowała się Pani na kimś znanym nam ze świata show-biznesu?

Niestety – ani ja, ani nikt z mojej najbliższej rodziny nie jest utalentowany w tym kierunku. Uwielbiam słuchać muzyki, ale lepiej dla innych żebym nie śpiewała. Grać na instrumentach też nie potrafię. Nie przeszkadza mi to jednak pisać o muzyce, albo o ludziach, którzy ją tworzą. Do stworzenia tej powieści zainspirowała mnie zasłyszana kiedyś historia, która rzeczywiście miała miejsce. Aby jednak uniknąć niepotrzebnych skojarzeń rozbudowałam ją zaczerpując niektóre wątki z innych źródeł.

Jak radzi sobie Pani w związku z byciem pisarką? Zdarza się zostać rozpoznaną?

Kiedyś będąc bardzo młodą osobą, marzyłam o tym aby ktoś powiedział o mnie: pisarka. Wówczas daleko mi było do osiągnięcia tego celu. A jednak jestem żywym dowodem na to,  że marzenia się spełniają. Czuję się z tego powodu bardzo szczęśliwa, a kiedy zdarza się, że ktoś mnie rozpozna i poprosi o dedykację – moja radość potęguje do niewyobrażalnych rozmiarów.

Bywa, że pisarze przekazują własne cechy bohaterom książek, które tworzą. Czy Pani też to robi i czy może zdradzić, z którą z kobiet pojawiających się na kartach Skradzionej kołysanki mogłaby się utożsamić?

W Skradzionej kołysance jest mnie najmniej. Najwięcej moich cech jest w pierwszych powieściach, które napisałam. Bardzo osobista jest też dylogia Zośka, bo choć pisana jest o mojej mamie, to nieuchronnie - czy nieświadomie - przypisałam jej też własne marzenia i cechy charakteru.

Nierzadko autorzy wyznają, że jakaś historia do nich przyszła i nie mieli innego wyjścia, jak tylko ją spisać. A Pani z jakiego powodu nakreśliła tę książkę?

Podpisuję się pod tym stwierdzeniem obiema rękoma. Tak właśnie było ze Skradzioną kołysanką, a także z powieścią, którą aktualnie piszę. To był błysk, cała fabuła pojawiła się w głowie w najmniej oczekiwanym momencie. Wiedziałam, że muszę tę historię odtworzyć, inaczej nie zaznam spokoju. Odłożyłam więc pracę, którą zaczęłam wcześniej i zabrałam się do pisania nowej. Szło błyskawicznie, nie mogłam się wręcz oderwać od tekstu. Miałam poczucie, że udało mi się wejść w ten świat, czułam ból głównej bohaterki, jej samotność i rozpacz. Nie zawsze tak bywa, w tym przypadku tak się właśnie stało.

Czy powieść powstała według rozpisanego wcześniej scenariusza czy przeciwnie –pozwoliła sobie Pani popuścić twórcze wodze?

Nigdy nie rozpisuję książek, pozwalam żyć powieści swoim życiem. W czasie pisania rodzą się w głowie nowe pomysły, dlatego nierzadko sama siebie zaskakuję. Najczęściej znam ogólny zarys fabuły, mam w głowie kilka kluczowych scen, natomiast jeśli chodzi o szczegóły i wątki poboczne, to tworzą się w trakcie pisania. Nawet zakończenie jest wtedy jedną wielką niewiadomą, wprawdzie mam w głowie jakiś mglisty zarys, ale żadnych konkretów. To bohaterowie sami wytyczają granice i określają ramy, jakich nie powinnam przekroczyć.

Historię tę poznajemy naprzemiennie z dwóch przestrzeni czasowych. To moim zdaniem trudne zadanie, z którego wzorowo się Pani wywiązała… Jakie inne trudności czyhały na Panią, a co było najłatwiejsze podczas pracy?

Pisząc w dwóch przestrzeniach czasowych bardzo łatwo można się pogubić, trzeba więc się pilnować i tutaj niezbędne są notatki i liczenie. Akcję powieści postanowiłam osadzić częściowo w Łodzi, częściowo w Bieszczadach. Łódzkie, rodzime klimaty opisywało mi się bez żadnych trudności, natomiast aby opisać Wetlinę i okolicę, najpierw wybrałam się tam na wycieczkę. To były niezapomniane chwile: urzekła mnie uroda tych gór, dlatego z pewnością kiedyś tam wrócę. Tak jak już wcześniej wspomniałam – muzyka to dla mnie nieznany rewir. Musiałam więc zebrać trochę informacji na ten temat, aby jeszcze bardziej urzetelnić obraz grającej na stronach powieści kapeli.

Na kartach Skradzionej kołysanki porusza Pani bolesne tematy z zaginięciem dziecka i alkoholizmem na czele. Oba przedstawiają się realistycznie aż do bólu. Jaki jest tego cel nadrzędny?

Historia Barbary pokazuje nam jak jedna chwila może zmienić życie, nawet to najbardziej poukładane. Wielu z nas myśli, że na jej miejscu postąpiłoby inaczej, z boku przecież wszystko wygląda odmiennie. Co innego myśleć o sytuacji, a co innego się w niej znaleźć. Nie każdy jest na tyle silny, aby podnieść się po takim ciosie, jakim jest zaginięcie dziecka. Moja bohaterka próbowała to zrobić ze zmiennym skutkiem, dlatego jej życie przypominało sinusoidę. Góra, dół i tak na przemian. Sięganie po alkohol tylko przez chwilę uśmierzało ból, który później wracał ze zdwojoną siłą.

Alkoholizm nie dotyka każdego, myślę jednak, że trzeba kontrolować własne nawyki, bo te z czasem mogą przerodzić się w uzależnienie. Życie niekiedy tak boleśnie weryfikuje nasze dokonania, zaskakuje w najmniej oczekiwanym momencie, dlatego warto o tym pisać i mówić.

W moim odczuciu niemymi bohaterami Skradzionej kołysanki - w dodatku przerażającymi - bo nie mającymi twarzy są rozpacz, pustka i samotność, które zdają się krzyczeć…  czy dlatego, aby uwrażliwić, że nic nie zostało nam dane na zawsze?

Myślę, że jedno i drugie. Ten problem zaczyna być w naszym społeczeństwie bardzo widoczny. Pędząc do przodu, goniąc za tą przysłowiową marchewką, zapominamy o tym, co jest w życiu ważne. Czasem dzieje się to kosztem więzi rodzinnych, przyjaźni, relacji z dziećmi czy rodzicami. Otaczając się ładnymi przedmiotami, dążąc do ideału, który staje się w pewnym sensie obsesją, stajemy się coraz bardziej samotni, a także samolubni. Tak łatwo pomylić tę drogę, tak łatwo zgubić to, co najcenniejsze, dlatego warto się czasem zatrzymać i uważnie rozejrzeć.

Na kartach powieści padają słowa: Na wszystko przychodzi czas… Na co szczególnie Pani teraz czeka?

Przede mną premiera, wraz z nią rodzi się niepewność i obawa, czy książka się spodoba, czy Czytelnicy polubią się z jej bohaterami. Z każdym dniem rosną związane z tym emocje i ekscytacja.

Prywatnie też czekam. Wiele już za mną, choć sporo jeszcze powinnam zrobić aby mieć poczucie, że dobrze wykorzystałam podarowany mi czas.

Jakby Pani, wcielając się w rolę recenzenta, w kilku słowach zachęciła do lektury Skradzionej kołysanki?

Życie pięknej, niezwykle popularnej wokalistki odmienia jedno popołudnie. Oszalała z rozpaczy Barbara zamyka się przed światem, pogrąża w alkoholu i depresji. Aby uciec od miejsca budzącego złe wspomnienia, wyprowadza się z Łodzi i wiedziona głosem serca osiedla się w bieszczadzkiej wiosce. Pewnego dnia do jej uszu dociera melodia, którą wiele lat temu sama skomponowała. Dwa odległe światy, dwa różne życia łączy jeden element – kołysanka.

Jeśli lubicie historie pełne emocji, napięcia i skrywanych tajemnic, ta powieść  jest z pewnością dla Was. Koniecznie przeczytajcie!

W ostatnim słowie do Czytelników chciałabym powiedzieć jeszcze…

Zapraszam do sięgania po moje książki, zostawiania śladu na czytelniczych profilach w postaci opinii, oceny czy recenzji. Wszystkie czytam, biorę sobie do serca i wyciągam wnioski na przyszłość. Są dla mnie doskonałą motywacją do dalszej pracy.

Dziękuję za to, że jesteście ze mną. Bez Was nie byłoby mnie.

Serdecznie dziękuję za rozmowę.

Ja także. Było mi bardzo miło.

 

Z Anną Stryjewską rozmawiała Iwona Niezgoda – pomysłodawczyni i organizatorka niezależnego plebiscytu na polską Książkę Roku Brakująca Litera, prowadząca bloga Góralka Czyta.


Tekst powstał we współpracy z portalem Autorzy Książek w Obiektywie, na którego stronie internetowej oraz facebookowym profilu wywiad wpierw opublikowano.

Rozmowę przedrukowano na łamach Polish News w USA na Florydzie TUTAJ oraz Tygodnika Polskiego w Australii, o czym poinformowali TUTAJ Autorzy Książek w Obiektywie. 

Komentarze

  1. Ania jest nie tylko świetną pisarką, ale także cudowną osobą. Wspaniały wywiad.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podzielam zdanie na temat Ani. Tym milej, że dane mi było z nią porozmawiać. Cieszę się, że wywiad podoba Ci się tak bardzo. Dziękuję i pozdrawiam gorąco, Agnieszko! <3

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

[WYWIAD PATRONACKI] Michał Kubicz: Zawsze powtarzam, że dokładnie w tym tkwi największa wartość mojej prozy: opowiadam o postaciach historycznych, a więc z założenia znanych, ale pokazuję ich najbardziej ludzką stronę, a tę widać właśnie w scenach kipiących od uczuć.

[WYWIAD] Daniel Pielucha: Wiedziałem, że będę malował. To niczym nieuleczalna choroba, a jak malować, to szczerze, i to, co się rozumie i czuje najlepiej, stąd ten realizm i Nadrealizm Polski.

[RECENZJA] Maciej Siembieda - "Nemezis"