[WYWIAD PATRONACKI] Radosław Lewandowski: […] to czas zweryfikuje jakość naszej twórczości.
Proszę dokończyć zdanie: Jestem pisarzem, więc to oczywiste, że…
…zrobię wszystko albo prawie wszystko, by czytano moje powieści. Proszę
zwrócić uwagę na oceany Internetu i próby zaistnienia, szczególnie młodszych
stażem twórców. Jedni powiedzą, że to ekshibicjonizm, mnie kojarzy się z jedną
ze scen z filmu Shrek, gdy osioł
radośnie biegnie obok ogra i podskakując, krzyczy… Oczywiście, w tym momencie
wypadałoby powiedzieć, że mam przesłanie i misję, że tworzę wyjątkowe światy,
że dzięki lekturze moich powieści Czytelnik zyska unikalną wiedzę i zatraci się
w przygodach. Jestem jednak starym „zjadaczem wiecznych piór” i dawno
zatraciłem przekonanie o własnej wyjątkowości.
Natomiast, biorąc pod uwagę moją prezentację,
naszą rozmowę chciałabym zacząć od pytania: co stanowiło bodziec do zamiany
cyfr na litery i sprawiło, że pewnego dnia Pana ścisły umysł zaczął myśleć
obrazami, domagającymi się malowania słowem i czy – patrząc z perspektywy czasu
– owa zamiana każdorazowo satysfakcjonuje w równej mierze? Jaką byłaby dobra
rada, którą mógłby Pan sobie dać, zakładając, że cofa się w czasie, stojąc u
progu pisarskiej drogi?
Każdego z piszących dręczą inne demony, kuszą inne skarby. W większości
też, jesteśmy introwertyczni, choć w różnym stopniu. Nie odbiegam od średniej i
lubię myśleć, że pisanie stało się dla mnie przekładnią między rzeczywistością
a moimi oczekiwaniami i marzeniami, automatyczną skrzynią biegów, która
zamienia pracę silnika w ruch. Dla jasności, jestem w świetnym miejscu w życiu,
dostałem od losu chyba więcej, niż mógłbym oczekiwać. Mam jednak naturę
wiecznego malkontenta i zawsze pojawia się jakieś „ale”.
Podsumowując, zacząłem pisać, by pogodzić świat w mojej głowie, z tym za
oknem.
Nie uważam też, by była konieczna zmiana na jakimś etapie mojej
pisarskiej drogi. Jesteśmy tym, kim jesteśmy dzięki doświadczeniom i tym dobrym
i gorszym. Przez wiele lat współpracowałem z Wydawnictwem Muza i nie żałuję.
Ostatnie powieści wydałem sam i również dobrze się z tym czuję. Taka karma.
Właśnie, podczas gdy wielu marzy o współpracy
z tradycyjnym wydawcą, Pan przed laty z pełną świadomością z niej zrezygnował,
a co więcej, popełnił poradnik dla pisarzy: Jak
napisać i wydać powieść. Uciekaj, póki możesz! Czy kiedykolwiek żałował Pan
swojej decyzji?
Nie żałowałem, choć miałem i będę miał okresy zwątpienia. Napisanie
„poradnika” było swego rodzaju eksperymentem i efektem półrocznego kursu dla
początkujących twórców, który prowadzałem w Płocku dzięki uprzejmości Książnicy
Płockiej, z których, o ile mi wiadomo, tylko jeden – Andrzej Zarębski –
kontynuuje swoją pisarską przygodę. W jego wyniku został wydany drukiem zbiór
opowiadań kursantów Piszę się na to.
Właśnie w trakcie tych zajęć, postanowiłem dokształcić się, czytając
poradniki o pisaniu uznanych mistrzów, jak: Haruki Murakami, Mario Vargas Llosa
czy Stephen King. Przesiałem je i wyłowiłem, moim zdaniem pewne prawdy
uniwersalne, jednak nie zmieniło to mojego sceptycznego stosunku do wszelkiej
maści pisarskich instrukcji. To bardziej biografie niż przydatne narzędzia, ale
to moja subiektywna ocena.
Jako wydawca zetknąłem się mocniej z rynkiem książki, i to bolało.
Wcześniej, niezbyt zajmowała mnie redakcja, nie licząc poprawek autorskich,
korekta, skład i łamanie, korekta po składzie, koszt okładki itp. Obecnie
wszedłem już do grona weteranów, mam nadzieję, że niebezzębnych i rozumiem, że
książkę na czytelniczej półce poprzedza żmudny proces, który musi się po prostu
opłacać.
Tym sposobem nawiązałem do ceny okładkowej i rodzącego się w bólach
pomysłu, by przez pierwszy rok od premiery cena ta była stała w księgarniach.
Co tam, jeszcze poowijam w bawełnę. Gdy książka trafi do hurtowni z ceną
okładkową, wydawca otrzyma może połowę tej kwoty, niekiedy jeszcze mniej, gdy
uczestniczy w promocjach, upustach itd. Pozycja jest od razu przeceniana o
kilkadziesiąt procent, a detal dodaje kolejne. Limitem jest to, co dostaje
wydawca, czyli…
W tej sytuacji jestem za utrzymaniem cen okładkowych przez pierwszy rok
od premiery. Potem wolny rynek. Ktoś powie, że i tak książki kosztują zbyt wiele
i gdy ich cena wzrośnie, ludzie w ogóle przestaną czytać. Nie
sądzę, bowiem podwyżka dotyczyć będzie ułamka wydawniczego tortu
i tylko na umowny okres.
Pozwoli to być może lepiej opłacać pisarzy, redaktorów, korektorów i
samych wydawców, choć pewności brak. Mam nadzieję, że przed wprowadzeniem
takich regulacji jakaś tęga głowa to solidnie policzy.
Pamiętam moment wręczenia statuetki i muszę
przyznać, że się wzruszyłem. Ktoś powie, że pisarz powinien być ponad pochwały,
bo to nie sklep z ubraniami, w którym sprzedawca zachwala towar na półkach. Czy
na pewno? Czy książki to nie wyrób, jak każdy inny?
Nagrodą zdobytą w tym plebiscycie szczycę się
do dzisiaj tym bardziej, iż przyszło mi się mierzyć z Michałem Kubiczem i
jego powieścią Liwia. Matka bogów. Bój był krwawy i wyrównany.
Hiszpański malarz i rzeźbiarz Pablo Picasso
powiedział kiedyś: Sztuka zmywa z duszy kurz codziennego życia, a co i dlaczego
- Pańskim zdaniem - ma szansę czynić literatura? Jak ją Pan definiuje i czy
pisarzowi - w równej co czytelnikowi mierze - potrzebna jest umiejętność jej
interpretacji?
Chyba tak… Sztuka faktycznie pełni rolę lustra, w którym widzimy się
piękniejszymi, lepszymi… Niekiedy zastanawiam się nad ludzką naturą, nad tą
przyrodzoną brutalnością, bezwzględnością, zawiścią, arogancją, butą. Nad naszą
pazernością, nad niszczeniem świata i unicestwianiem całych gatunków w
przekonaniu, że są one po to, by nam służyć w ten czy inny sposób. Wykluwa się
wtedy myśl, że człowiek niesie ze sobą więcej złego i natura odetchnęłaby z
ulgą, gdybyśmy zniknęli z powierzchni Ziemi.
Potem jednak słucham w radiu jakiegoś poruszającego utworu, czytam
świetną powieść, widzę obraz namalowany z takim kunsztem, że zapiera dech i
wraca wiara w ludzi. Obyśmy, tylko nie zatracili zdolności dostrzegania i
odczuwania tego piękna…
Pole do działania w literaturze jest ogromne: od zbiorowej pamięci,
poprzez uwypuklenie problemów dnia dzisiejszego, do ekstrapolacji na
przyszłość. I to nie wszystko, bowiem literatura ma jeszcze, choćby znaczenie
terapeutyczne, uczy tolerancji, rozszarpuje niekiedy czarne chmury, pozwala
spojrzeć na niektóre sprawy z dystansu i powiedzieć: nic to, stary, mogło być
gorzej, dużo gorzej.
Co do interpretacji, to jestem płytkim facetem i się nie wypowiem. Albo
powiem, że wszystkim nam przyda się umiejętność interpretacji nie tyle
literatury, co otaczającego świata. Jest on coraz bardziej skomplikowany, a my
naturalnie zdajemy się coraz częściej podążać schematycznymi ścieżkami, coraz
bardziej polegamy na uproszczeniach i kalkach. Ktoś z tego korzysta i z
premedytacją zasiewa w nas, choćby antyszczepionkowe zatrute ziarna…
Gdyby istniała możliwość wejścia w czyjeś
pisarskie buty, a przy tym poznania odpowiedzi na pytanie, związane z Pańską
pisarską drogą, to czyje buty by Pan założył i jak by ono wtenczas mogłoby brzmieć?
Nie chodzi się w cudzych butach, to niezbyt zdrowe. Poważniej, jest
wielu pisarzy, których podziwiam i mówię w duchu „łał”, czytając ich książki,
ale to nie zmienia faktu, że musieli przejść swoją drogę, a ja mam do przejścia
swoją. To ona czyni mnie takim, jakim jestem, z całym bagażem doświadczeń i
wątpliwości.
Czym jest fantazjowanie i jak w Pana odczuciu
nasze psychologiczne potrzeby wpływają na budowanie przez Pana oraz kolegów po
piórze, postaci literackich? Czy autorzy winni stawiać bariery własnej
wyobraźni, a jeśli tak, to gdzie takowa bariera ma szansę się pojawić? Słowem:
czego Pan nie robi jako pisarz?
Fantazjować można na różne tematy i lepiej będzie, byśmy podczas tego
wywiadu nie zgłębiali lochów mojej wyobraźni 😊. Jeśli jednak pyta Pani o przyoblekanie
literackich postaci w szaty osób znanych pisarzom, to jak sądzę częsta i
pożądana praktyka. U mnie w tetralogii Wikingowie
postać jednego z duchownych – Brata Piotra – wzorowałem nieco na płockim
biskupie…
O co toczy się rozgrywka między
literatem a czytelnikiem? Bo toczy się cały czas i jak sądzę ma Pani tego
świadomość? O przełamanie barier zdrowego rozsądku i racjonalności tak, by
odbiorca naszego przekazu opuścił gardę i utożsamił się z opowieścią, by
połączył swój wewnętrzny świat z tym wykreowanym na kartach powieści. No
niełatwa sztuka i masowo udaje się nielicznym. W tej sytuacji, nadanie
postaciom cech ludzi znanych, uwiarygadnia przekaz.
Czego nie robię jako pisarz?
Krwawe walki i przekleństwa są, mordy również, seks się zdarza, miłość jak
najbardziej, przyjaźń i nienawiść - czemu nie… Hmm… niewiele zostało. Czytelnik
nie znajdzie u mnie przerysowania w każdym z tych elementów, a raczej to, jak
mogłyby wyglądać w rzeczywistości. Nie jestem zwolennikiem sadomasochistycznych
gwałtów, czystego chamstwa, brudów tego świata celowo i bezkrytycznie rozdętych
do monstrualnych rozmiarów.
A teraz dla kontrastu: czy mógłby Pan uchylić rąbka tajemnicy, zdradzając swoje twórcze nawyki? Czy w jakimś konkretnym miejscu pisarska wena szczególnie uruchamia taniec dłoni po klawiaturze i czy w kubku obok monitora zawsze stygnie kawa, czy też od czasu do czasu procentami nęci islandzki bimber? 😊
Według badań, nieco alkoholu wspomaga
literacki proces twórczy, szkodząc w naukach ścisłych. Przyznam bez bicia, że u
mnie nie stosuję preparatów wyskokowych, ograniczając się do kawy i… gorącej
kąpieli.
Wiele ciekawych pomysłów narodziło się w
wannie pełnej parującej wody na skutek, jak sądzę, lepszego ukrwienia mózgu.
Polecam tę metodę.
Inne twórcze nawyki? Jak już biorę się na
poważnie za pisanie, to jakbym chodził do pracy na 8-10 godzin dziennie. Siadam
rano po śniadaniu i kawie, i rzeźbię z przerwami do 16.00-17.00. Nie ma tu
znaczenia, czy danego dnia pióro mam lekkie niczym puch, czy w dłoni dzierżę
metalowe wielkie dłuto. Niekiedy nasza wyobraźnia zwyczajnie potrzebuje czasu,
by wejść na obroty, bywa, że za grzyba nie chce ruszyć z miejsca i „ja to
szanuję” 😊.
Jej adresatem czyni Pan tym razem dorastającą
młodzież. Czy z uwagi na ten fakt odczuł Pan w którymś momencie, że pisać jest
trudniej, niż dla dorosłych, wszak niejednokrotnie mówi się, że jest ona
bardziej wymagająca? Czy w jakiś sposób dały to odczuć Pańskie dzieci: Natalia,
Konrad i Karol, będący pierwowzorem literackich bohaterów?
Moim zdaniem jednak, to dobra lektura dla
przedziału wiekowego od 14 do 99 lat, choć w tym przypadku zabrakło
drastycznych opisów czy scen seksu.
Ostatnimi laty w Polsce odnoszą ogromne
sukcesy powieści dla młodszych czytelników, pisane przez polskie autorki w
wiośnie życia. Bywając na targach książek, obecnie planuję wystawić się z
książkami w Warszawie w dniach 16-19 (Targi Vivelo na Stadionie Narodowym) i
23-26 maja (Targi Książki przed Pałacem Kultury), widzę ogromne kolejki
rozentuzjazmowanych młodych ludzi oczkowych na wymarzony autograf. Zazdroszczę
trochę, ale chyba nie potrafię tak pisać… Wyżej włosów nie podskoczę, choć to
czas zweryfikuje jakość naszej twórczości. Pocieszam się, bowiem chciałbym już
teraz wzlecieć wysoko 😊. W tej sytuacji,
jeśli czytający ten tekst nie chcą widzieć pisarza z obgryzionymi do krwi z zawiści
paznokciami, odwiedźcie również i mnie na którymś ze stoisk samowydawców.
Jako autor serii książek o X-wiecznych
Skandynawach, przez lata zgłębiania tej niezwykłej kultury stałem się
ekspertem. Tym samym był to naturalny kierunek. Dziwić może, natomiast co
innego, cały wątek współczesny i „obsadzenie” w głównych rolach własnych
dzieci.
W powieści Klucz do Helheimu przecież
historia przeplata się z dniem dzisiejszym, a jestem znany głównie jako autor
powieści historycznych.
Przyznam się w tym momencie bez bicia\picia,
iż wykorzystałem zmodyfikowane prawdziwe przygody Konrada i Ani w Australii,
Karola w Anglii i Natalii w Stanach Zjednoczonych. Jak mówiłem wcześniej, gra toczy się o
wiarygodność a stawką jest przeniknięcie przez racjonalny zdrowy osąd
czytelnika i zaproszenie go do wspólnego tańca. Zatańczymy?
Czytając, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że
inspirował się Pan również światem Tolkiena, gdyż na drodze wiodącej do
odkrycia skarbu Magnu seimada, stają fantastyczne stwory. Czy więc zawsze
należy czerpać wzorce, tworząc coś własnego, a jeśli nie, to gdzie - Pańskim
zdaniem - należałoby postawić granicę twórczych inspiracji? Podkreślam przy tym
z całą mocą, że nie posądzam Pana o plagiat, czy kalkę, jestem po prostu
najzwyczajniej w świecie ciekawa opinii…
Tolkien, tworząc Śródziemie, bardzo mocno
wzorował się na mitologii nordyckiej, stąd zapewne te skojarzenia. U wikingów
świat, na którym żyją ludzie nosił miano Midgardu, co w dosłownym tłumaczeniu
oznacza „Zamknięty wewnątrz”. Termin ten ewoluuje i obecnie w języku angielskim
middle-earth to właśnie śródziemie.
Ja również, pisząc wątek o podróży do
Helheimu, czyli takiego piekła wikingów, oparłem się na ich mitologii.
Wszystkie postaci mają swój rodowód łącznie z wilkołakami czy strzegącą złotego
mostu Gjallarbru olbrzymką Modgud (w języku staronordyckim: Wściekle Walcząca).
Nie zatrzymamy zmian, tak jak luddyści nie
powstrzymali w Anglii rewolucji przemysłowej. W czasach rozpędzającej się
sztucznej inteligencji, mamy chyba coraz mniej do powiedzenia sterowani
modelowanymi przez AI internetowymi przekazami.
Żyjemy w informacyjnych komfortowych bańkach.
Czy jesteśmy w stanie je przebić? A czy tego właśnie chcemy? Tylko jakieś
dramatyczne wydarzenia będą w stanie wyrwać nas z tych wygodnych butów, a tego
raczej nam nie życzę.
Może jestem pesymistą, ale niczego nie
zatrzymamy, bo nie chcemy. Gorzej, że nasza zachodnia cywilizacja chwieje się
pod cybernetycznym naporem Chin z ich tanimi łatwo dostępnymi dobrami i
wszechobecną inwigilacją. Może, gdybyśmy przestali kupować to, co podtyka nam
Państwo Środka… Dacie radę? Żadnych chińskich elektrycznych samochodów,
telefonów i innej elektroniki… No waśnie. Podziwiam Chińczyków i… boję się ich.
Czas supremacji tak bliskich nam mentalnie krajów Europy niechybnie dobiega
końca. Może to temat na kolejną powieść?
Obydwa są moje i bliskie. Współczesny zawiera
elementy autobiograficzne, historyczny jest przepełniony pasją do kultury
średniowiecznych Skandynawów. To tak, jakby zapytać: który palec u dłoni będzie
bardziej bolał, jeśli wszystkie zanurzymy we wrzątku. Brr, makabryczna myśl.
Gdyby jednak spojrzeć na ten problem
pisarskim okiem, nie bez powodu jestem autorem powieści o zamierzchłych
czasach… Z drugiej strony, mam też w dorobku powieści z gatunku sf, i to wydane
również w USA, ale jeśli poskrobać głębiej, również z historycznym wątkiem.
Gdyby miał Pan możliwość rzucić - jak Magnu -
zaklęcie niewidzialności, co dobrego za jego przyczyną uczyniłby Pan dla
siebie, a co dla ludzkości?
Czy koniecznie muszę zrobić coś dobrego? Może
podglądałbym na potęgę sąsiadów, gdy… ten tego, no. Potem wykradłbym sztabki
złota ze skarbca NBP, o ile coś jeszcze zostało i przestraszył na śmierć Putina
z Orbanem, podsłuchał trochę tajemnic…
Ludzie rzadko są altruistyczni i z reguły
dbają najpierw o własny tyłek. Niewielu z nas ma szerokie otwarte serca i kocha
cały świat. Ale właśnie dzięki nim, nie tracę wiary w człowieka.
Nie powinniśmy mieć w realu takich zdolności,
nie jesteśmy gotowi na odpowiedzialność, jaką ze sobą niosą. Może z czasem… To
trochę tak, jak z fortuną, która spadnie z nieba – szczęśliwiec zapewne
roztrwoni wszystko w kilka lat i zostanie po niej rozbite małżeństwo i popiół.
Światy są w nas i z nami giną. Już teraz
niektóre wspomnienia pamiętamy tylko my, prawda? W tej sytuacji możemy wszystko
a i tak będzie to pył na wietrze. Chciałbym być dobrze zrozumiany, nie zalecam
bierności, wręcz przeciwnie. Skoro jesteśmy całym światem tu i teraz,
wykorzystajmy to mądrze, gęsto i odpowiedzialnie. Sam często o tym zapominam, ale
jak ktoś już zauważył, każdy nowy dzień jest pierwszym dniem reszty naszego
życia.
Załóżmy również, że wchodzi Pan do księgarni
z zamiarem kupna tylko jednej książki, z którą przyszłoby iść przez resztę
życia. Jak brzmiałby jej tytuł i dlaczego zdecydowałby się Pan na jej wyłączne
towarzystwo? Czy sądzi Pan, że na taki literacki przywilej miałby szansę także Klucz do Helheimu?
Czemu nie, wszystko zależy, czego oczekujemy
po takiej książce. Jeśli rozrywki, Klucz jest niezłym pomysłem, choć
mógłby być grubszy.
Gdybym miał wybrać książkę „z którą
przyszłoby iść przez resztę życia”, wybrałbym pewnie jakiś poradnik o ziołach,
lub medycynę dla amatorów 😊. Mnie bowiem, taka
ewentualność od razu kojarzy się z jakąś katastrofą i próbą samotnego
przetrwania, jak w filmie Jestem legendą.
Ale rozumiem intencję zawartą w pytaniu. Czy
istnieje dla mnie książka ważniejsza od innych. Myślę… myślę… Chyba nie, bo to,
czy daną pozycję uznajemy za szczególnie wartościową zależy od momentu w naszym
życiu, samopoczucia, stanu ducha, dojrzałości. W różnych okresach ceniłem sobie
nieco inną literaturę. Dla przykładu, dawno temu czytałem Grę o tron
Martina i nie pokochaliśmy się. Wróciłem do tej powieści po latach, na długo
jednak przed serialem i smoczy świat bardzo mi się spodobał.
Cóż, chciałbym dobrych seriali dla Wikingów,
Australijskiego piekła, Klucza do Helheimu i serii Yggdrasil.
Na fali tej popularności powstałyby świetne gry, a ja pławiłbym się w chwale i
luksusie.
Zapewne jednak, będę w tym samym, bardzo
dobrym miejscu. Bo mam wszelkie przesłanki, by tu i teraz czuć się człowiekiem
spełnionym i szczęśliwym. Może powoli dorastam…
Zatem szczęścia i
spełnienia na każdej z życiowych płaszczyzn życzę najserdeczniej.
W ostatnim słowie do Czytelników, chciałbym powiedzieć
jeszcze…
Dbajcie o lubianych pisarzy tak, jakbyście
chcieli, by Wasi szefowie dbali o Was. Bo to Wy swoimi wyborami, swoim gestem
uniesionego w górę kciuka wyczarowujecie im skrzydła, a wskazując na ziemię,
strącacie ich w nicość.
Chociaż wydawałem wcześniej z dużym
partnerem, obecnie sam jestem sterem, żeglarzem i okrętem lub jak kto woli,
skrętem. Działam wspólnie z grupą, o której zapewne słyszeliście, bo o Samowydawcach
robi się coraz głośniej. Mamy nawet własny Festiwal Książek w Płocku, na który
zresztą zapraszam pod koniec września.
Właśnie jako mali wydawcy spotykamy się
niekiedy z niezasłużoną krytyką, iż nasze książki nie są warte publikacji. Ale
to wydane w tym modelu Australijskie piekło pokonało ponad dwustu
utytułowanych rywali i zostało ogłoszone przez jury polską książką 2021 roku!
Nie ulegajcie stereotypom.
Dziękuję też Iwonie Niezgodzie w ostatnim
zdaniu za wszystko, nawet za ten wywiad, który od wiwisekcji różni się… Niczym
się nie różni 😊.
Ja również bardzo
dziękuję za tę szczerą rozmowę i możliwość odkrywania z Panem kolejnych
fantastyczno-literackich światów.
Z Radosławem Lewandowskim rozmawiała Iwona Niezgoda – pomysłodawczyni i organizatorka niezależnego plebiscytu na polską Książkę Roku Brakująca Litera, prowadząca blog Góralka Czyta.
Wywiad opublikowano także na facebookowym profilu portalu Autorzy Książek w Obiektywie.
Komentarze
Prześlij komentarz