[WYWIAD PATRONACKI] Radosław Lewandowski: […] to czas zweryfikuje jakość naszej twórczości.

Oto mój gość: absolwent wydziałów Zarządzania i Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego, autor poradników i powieści historyczno-fantastycznych. Słowem – Radosław Lewandowski.


Proszę dokończyć zdanie: Jestem pisarzem, więc to oczywiste, że…

…zrobię wszystko albo prawie wszystko, by czytano moje powieści. Proszę zwrócić uwagę na oceany Internetu i próby zaistnienia, szczególnie młodszych stażem twórców. Jedni powiedzą, że to ekshibicjonizm, mnie kojarzy się z jedną ze scen z filmu Shrek, gdy osioł radośnie biegnie obok ogra i podskakując, krzyczy… Oczywiście, w tym momencie wypadałoby powiedzieć, że mam przesłanie i misję, że tworzę wyjątkowe światy, że dzięki lekturze moich powieści Czytelnik zyska unikalną wiedzę i zatraci się w przygodach. Jestem jednak starym „zjadaczem wiecznych piór” i dawno zatraciłem przekonanie o własnej wyjątkowości.

Natomiast, biorąc pod uwagę moją prezentację, naszą rozmowę chciałabym zacząć od pytania: co stanowiło bodziec do zamiany cyfr na litery i sprawiło, że pewnego dnia Pana ścisły umysł zaczął myśleć obrazami, domagającymi się malowania słowem i czy – patrząc z perspektywy czasu – owa zamiana każdorazowo satysfakcjonuje w równej mierze? Jaką byłaby dobra rada, którą mógłby Pan sobie dać, zakładając, że cofa się w czasie, stojąc u progu pisarskiej drogi?

Każdego z piszących dręczą inne demony, kuszą inne skarby. W większości też, jesteśmy introwertyczni, choć w różnym stopniu. Nie odbiegam od średniej i lubię myśleć, że pisanie stało się dla mnie przekładnią między rzeczywistością a moimi oczekiwaniami i marzeniami, automatyczną skrzynią biegów, która zamienia pracę silnika w ruch. Dla jasności, jestem w świetnym miejscu w życiu, dostałem od losu chyba więcej, niż mógłbym oczekiwać. Mam jednak naturę wiecznego malkontenta i zawsze pojawia się jakieś „ale”.

Podsumowując, zacząłem pisać, by pogodzić świat w mojej głowie, z tym za oknem.

Nie uważam też, by była konieczna zmiana na jakimś etapie mojej pisarskiej drogi. Jesteśmy tym, kim jesteśmy dzięki doświadczeniom i tym dobrym i gorszym. Przez wiele lat współpracowałem z Wydawnictwem Muza i nie żałuję. Ostatnie powieści wydałem sam i również dobrze się z tym czuję. Taka karma.

Właśnie, podczas gdy wielu marzy o współpracy z tradycyjnym wydawcą, Pan przed laty z pełną świadomością z niej zrezygnował, a co więcej, popełnił poradnik dla pisarzy: Jak napisać i wydać powieść. Uciekaj, póki możesz! Czy kiedykolwiek żałował Pan swojej decyzji?

Nie żałowałem, choć miałem i będę miał okresy zwątpienia. Napisanie „poradnika” było swego rodzaju eksperymentem i efektem półrocznego kursu dla początkujących twórców, który prowadzałem w Płocku dzięki uprzejmości Książnicy Płockiej, z których, o ile mi wiadomo, tylko jeden – Andrzej Zarębski – kontynuuje swoją pisarską przygodę. W jego wyniku został wydany drukiem zbiór opowiadań kursantów Piszę się na to.

Właśnie w trakcie tych zajęć, postanowiłem dokształcić się, czytając poradniki o pisaniu uznanych mistrzów, jak: Haruki Murakami, Mario Vargas Llosa czy Stephen King. Przesiałem je i wyłowiłem, moim zdaniem pewne prawdy uniwersalne, jednak nie zmieniło to mojego sceptycznego stosunku do wszelkiej maści pisarskich instrukcji. To bardziej biografie niż przydatne narzędzia, ale to moja subiektywna ocena.

Co sądzi Pan o pomyśle ujednolicenia ceny książki? Czy ów rynek ma szansę stać się miejscem przyjaznym wszystkim autorom, czy też wszechobecna komercja zdominuje każde ku temu wysiłki?

Jako wydawca zetknąłem się mocniej z rynkiem książki, i to bolało. Wcześniej, niezbyt zajmowała mnie redakcja, nie licząc poprawek autorskich, korekta, skład i łamanie, korekta po składzie, koszt okładki itp. Obecnie wszedłem już do grona weteranów, mam nadzieję, że niebezzębnych i rozumiem, że książkę na czytelniczej półce poprzedza żmudny proces, który musi się po prostu opłacać.

Tym sposobem nawiązałem do ceny okładkowej i rodzącego się w bólach pomysłu, by przez pierwszy rok od premiery cena ta była stała w księgarniach.

Co tam, jeszcze poowijam w bawełnę. Gdy książka trafi do hurtowni z ceną okładkową, wydawca otrzyma może połowę tej kwoty, niekiedy jeszcze mniej, gdy uczestniczy w promocjach, upustach itd. Pozycja jest od razu przeceniana o kilkadziesiąt procent, a detal dodaje kolejne. Limitem jest to, co dostaje wydawca, czyli…

W tej sytuacji jestem za utrzymaniem cen okładkowych przez pierwszy rok od premiery. Potem wolny rynek. Ktoś powie, że i tak książki kosztują zbyt wiele i gdy ich cena wzrośnie, ludzie w ogóle przestaną czytać. Nie sądzę, bowiem podwyżka dotyczyć będzie ułamka wydawniczego tortu i tylko na umowny okres.

Pozwoli to być może lepiej opłacać pisarzy, redaktorów, korektorów i samych wydawców, choć pewności brak. Mam nadzieję, że przed wprowadzeniem takich regulacji jakaś tęga głowa to solidnie policzy.

Daleki od komercji jest niezależny plebiscyt literacki na polską Książkę Roku Brakująca Litera, któremu przewodzę, a którego głównym laureatem został Pan w 2021 roku, odbierając statuetkę za powieść Australijskie piekło. Jak wspomina tamte chwile, i czy – a jeśli tak to, jakie wartości wyniósł Pan wtedy dla siebie?

Pamiętam moment wręczenia statuetki i muszę przyznać, że się wzruszyłem. Ktoś powie, że pisarz powinien być ponad pochwały, bo to nie sklep z ubraniami, w którym sprzedawca zachwala towar na półkach. Czy na pewno? Czy książki to nie wyrób, jak każdy inny?

Powiem to najdobitniej, jak umiem – chwalcie pisarzy, których literatura przypada wam do gustu, ile tylko macie sił! Piszcie recenzje lubianych powieści! Odnajdźcie pisarza w mediach społecznościowych i podzielcie się z nim zdaniem o wrażeniu, jakie wywarła na was jego/jej twórczość. To paliwo, dzięki któremu być może dostaniecie do rąk kolejne książki.

Nagrodą zdobytą w tym plebiscycie szczycę się do dzisiaj tym bardziej, iż przyszło mi się mierzyć z Michałem Kubiczem i jego powieścią Liwia. Matka bogów. Bój był krwawy i wyrównany.

Hiszpański malarz i rzeźbiarz Pablo Picasso powiedział kiedyś: Sztuka zmywa z duszy kurz codziennego życia, a co i dlaczego - Pańskim zdaniem - ma szansę czynić literatura? Jak ją Pan definiuje i czy pisarzowi - w równej co czytelnikowi mierze - potrzebna jest umiejętność jej interpretacji?

Chyba tak… Sztuka faktycznie pełni rolę lustra, w którym widzimy się piękniejszymi, lepszymi… Niekiedy zastanawiam się nad ludzką naturą, nad tą przyrodzoną brutalnością, bezwzględnością, zawiścią, arogancją, butą. Nad naszą pazernością, nad niszczeniem świata i unicestwianiem całych gatunków w przekonaniu, że są one po to, by nam służyć w ten czy inny sposób. Wykluwa się wtedy myśl, że człowiek niesie ze sobą więcej złego i natura odetchnęłaby z ulgą, gdybyśmy zniknęli z powierzchni Ziemi.

Potem jednak słucham w radiu jakiegoś poruszającego utworu, czytam świetną powieść, widzę obraz namalowany z takim kunsztem, że zapiera dech i wraca wiara w ludzi. Obyśmy, tylko nie zatracili zdolności dostrzegania i odczuwania tego piękna…

Pole do działania w literaturze jest ogromne: od zbiorowej pamięci, poprzez uwypuklenie problemów dnia dzisiejszego, do ekstrapolacji na przyszłość. I to nie wszystko, bowiem literatura ma jeszcze, choćby znaczenie terapeutyczne, uczy tolerancji, rozszarpuje niekiedy czarne chmury, pozwala spojrzeć na niektóre sprawy z dystansu i powiedzieć: nic to, stary, mogło być gorzej, dużo gorzej.

Co do interpretacji, to jestem płytkim facetem i się nie wypowiem. Albo powiem, że wszystkim nam przyda się umiejętność interpretacji nie tyle literatury, co otaczającego świata. Jest on coraz bardziej skomplikowany, a my naturalnie zdajemy się coraz częściej podążać schematycznymi ścieżkami, coraz bardziej polegamy na uproszczeniach i kalkach. Ktoś z tego korzysta i z premedytacją zasiewa w nas, choćby antyszczepionkowe zatrute ziarna…

Gdyby istniała możliwość wejścia w czyjeś pisarskie buty, a przy tym poznania odpowiedzi na pytanie, związane z Pańską pisarską drogą, to czyje buty by Pan założył i jak by ono wtenczas mogłoby brzmieć?

Nie chodzi się w cudzych butach, to niezbyt zdrowe. Poważniej, jest wielu pisarzy, których podziwiam i mówię w duchu „łał”, czytając ich książki, ale to nie zmienia faktu, że musieli przejść swoją drogę, a ja mam do przejścia swoją. To ona czyni mnie takim, jakim jestem, z całym bagażem doświadczeń i wątpliwości. 

Czym jest fantazjowanie i jak w Pana odczuciu nasze psychologiczne potrzeby wpływają na budowanie przez Pana oraz kolegów po piórze, postaci literackich? Czy autorzy winni stawiać bariery własnej wyobraźni, a jeśli tak, to gdzie takowa bariera ma szansę się pojawić? Słowem: czego Pan nie robi jako pisarz?

Fantazjować można na różne tematy i lepiej będzie, byśmy podczas tego wywiadu nie zgłębiali lochów mojej wyobraźni 😊. Jeśli jednak pyta Pani o przyoblekanie literackich postaci w szaty osób znanych pisarzom, to jak sądzę częsta i pożądana praktyka. U mnie w tetralogii Wikingowie postać jednego z duchownych – Brata Piotra – wzorowałem nieco na płockim biskupie…

O co toczy się rozgrywka między literatem a czytelnikiem? Bo toczy się cały czas i jak sądzę ma Pani tego świadomość? O przełamanie barier zdrowego rozsądku i racjonalności tak, by odbiorca naszego przekazu opuścił gardę i utożsamił się z opowieścią, by połączył swój wewnętrzny świat z tym wykreowanym na kartach powieści. No niełatwa sztuka i masowo udaje się nielicznym. W tej sytuacji, nadanie postaciom cech ludzi znanych, uwiarygadnia przekaz.

Czego nie robię jako pisarz? Krwawe walki i przekleństwa są, mordy również, seks się zdarza, miłość jak najbardziej, przyjaźń i nienawiść - czemu nie… Hmm… niewiele zostało. Czytelnik nie znajdzie u mnie przerysowania w każdym z tych elementów, a raczej to, jak mogłyby wyglądać w rzeczywistości. Nie jestem zwolennikiem sadomasochistycznych gwałtów, czystego chamstwa, brudów tego świata celowo i bezkrytycznie rozdętych do monstrualnych rozmiarów.

A teraz dla kontrastu: czy mógłby Pan uchylić rąbka tajemnicy, zdradzając swoje twórcze nawyki? Czy w jakimś konkretnym miejscu pisarska wena szczególnie uruchamia taniec dłoni po klawiaturze i czy w kubku obok monitora zawsze stygnie kawa, czy też od czasu do czasu procentami nęci islandzki bimber? 😊

Według badań, nieco alkoholu wspomaga literacki proces twórczy, szkodząc w naukach ścisłych. Przyznam bez bicia, że u mnie nie stosuję preparatów wyskokowych, ograniczając się do kawy i… gorącej kąpieli.

Wiele ciekawych pomysłów narodziło się w wannie pełnej parującej wody na skutek, jak sądzę, lepszego ukrwienia mózgu. Polecam tę metodę.

Inne twórcze nawyki? Jak już biorę się na poważnie za pisanie, to jakbym chodził do pracy na 8-10 godzin dziennie. Siadam rano po śniadaniu i kawie, i rzeźbię z przerwami do 16.00-17.00. Nie ma tu znaczenia, czy danego dnia pióro mam lekkie niczym puch, czy w dłoni dzierżę metalowe wielkie dłuto. Niekiedy nasza wyobraźnia zwyczajnie potrzebuje czasu, by wejść na obroty, bywa, że za grzyba nie chce ruszyć z miejsca i „ja to szanuję” 😊.

Nawiązałam do tegoż bimbru z przymrużeniem oka i z rozmysłem zarazem, ponieważ Czarna Śmierć stała się przedmiotem pewnego zakładu, opisanego na kartach najnowszej książki, zatytułowanej Klucz do Helheimu i opublikowanej nakładem autorskiego wydawnictwa H.D.K. Lewandowska 16.01.2024 roku między innymi pod patronatem medialnym bloga Góralka Czyta.

Jej adresatem czyni Pan tym razem dorastającą młodzież. Czy z uwagi na ten fakt odczuł Pan w którymś momencie, że pisać jest trudniej, niż dla dorosłych, wszak niejednokrotnie mówi się, że jest ona bardziej wymagająca? Czy w jakiś sposób dały to odczuć Pańskie dzieci: Natalia, Konrad i Karol, będący pierwowzorem literackich bohaterów?

Dla moich dzieci, najlepszą książką jest Australijskie piekło, potem tetralogia Wikingowie. Klucz do Helheimu jest ich zdaniem niezły, ale bardziej jako scenariusz fajnego przygodowego serialu. Nie bez znaczenia zapewne jest fakt, że są już dorosłymi ludźmi a książka traktuje o młodzieży.

Moim zdaniem jednak, to dobra lektura dla przedziału wiekowego od 14 do 99 lat, choć w tym przypadku zabrakło drastycznych opisów czy scen seksu.

Ostatnimi laty w Polsce odnoszą ogromne sukcesy powieści dla młodszych czytelników, pisane przez polskie autorki w wiośnie życia. Bywając na targach książek, obecnie planuję wystawić się z książkami w Warszawie w dniach 16-19 (Targi Vivelo na Stadionie Narodowym) i 23-26 maja (Targi Książki przed Pałacem Kultury), widzę ogromne kolejki rozentuzjazmowanych młodych ludzi oczkowych na wymarzony autograf. Zazdroszczę trochę, ale chyba nie potrafię tak pisać… Wyżej włosów nie podskoczę, choć to czas zweryfikuje jakość naszej twórczości. Pocieszam się, bowiem chciałbym już teraz wzlecieć wysoko 😊. W tej sytuacji, jeśli czytający ten tekst nie chcą widzieć pisarza z obgryzionymi do krwi z zawiści paznokciami, odwiedźcie również i mnie na którymś ze stoisk samowydawców.

Całą ostatnio wydaną opowieść skupił Pan wokół fikcyjnej wyprawy na Islandię grupy poszukiwaczy Świętego Graala wikingów, opierając ją jednak na rzeczowej wiedzy z zakresu islandzkich sag i nordyckich bogów. Skąd to zainteresowanie?

Jako autor serii książek o X-wiecznych Skandynawach, przez lata zgłębiania tej niezwykłej kultury stałem się ekspertem. Tym samym był to naturalny kierunek. Dziwić może, natomiast co innego, cały wątek współczesny i „obsadzenie” w głównych rolach własnych dzieci.

W powieści Klucz do Helheimu przecież historia przeplata się z dniem dzisiejszym, a jestem znany głównie jako autor powieści historycznych.

Przyznam się w tym momencie bez bicia\picia, iż wykorzystałem zmodyfikowane prawdziwe przygody Konrada i Ani w Australii, Karola w Anglii i Natalii w Stanach Zjednoczonych. Jak mówiłem wcześniej, gra toczy się o wiarygodność a stawką jest przeniknięcie przez racjonalny zdrowy osąd czytelnika i zaproszenie go do wspólnego tańca. Zatańczymy?

Czytając, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że inspirował się Pan również światem Tolkiena, gdyż na drodze wiodącej do odkrycia skarbu Magnu seimada, stają fantastyczne stwory. Czy więc zawsze należy czerpać wzorce, tworząc coś własnego, a jeśli nie, to gdzie - Pańskim zdaniem - należałoby postawić granicę twórczych inspiracji? Podkreślam przy tym z całą mocą, że nie posądzam Pana o plagiat, czy kalkę, jestem po prostu najzwyczajniej w świecie ciekawa opinii…

Tolkien, tworząc Śródziemie, bardzo mocno wzorował się na mitologii nordyckiej, stąd zapewne te skojarzenia. U wikingów świat, na którym żyją ludzie nosił miano Midgardu, co w dosłownym tłumaczeniu oznacza „Zamknięty wewnątrz”. Termin ten ewoluuje i obecnie w języku angielskim middle-earth to właśnie śródziemie.

Ja również, pisząc wątek o podróży do Helheimu, czyli takiego piekła wikingów, oparłem się na ich mitologii. Wszystkie postaci mają swój rodowód łącznie z wilkołakami czy strzegącą złotego mostu Gjallarbru olbrzymką Modgud (w języku staronordyckim: Wściekle Walcząca).

Przeplata Pan wątki - niczym pasma włosów - łącząc przeszłość z teraźniejszością, a czesząc ów fabularny warkocz, wykazuje ponad wszelką wątpliwość, że wywierają one każdorazowo wzajemny wpływ na siebie i na całą ludzkość. Boleśnie przekonuje się o tym także jarl Sigmund Olaffson, zmiennokształtny, który nie waha się ani chwili i wyrusza ratować syna kosztem narażenia życia własnego i towarzyszących mu wojów. W moim odczuciu to najpiękniejszy wątek książki potwierdzający, że świat winien kręcić się wokół miłości, a nie popularności, do której tak śpieszno młodym ludziom, będącym pod wpływem fascynacji rówieśnikami, prężnie działającymi w Internecie. Czy sądzi Pan, że mimo iż żyjemy w takich, a nie innych czasach, stać nas jeszcze na zatrzymanie rozpędzonej karuzeli życia i na pogłębioną nad nim refleksję?

Nie zatrzymamy zmian, tak jak luddyści nie powstrzymali w Anglii rewolucji przemysłowej. W czasach rozpędzającej się sztucznej inteligencji, mamy chyba coraz mniej do powiedzenia sterowani modelowanymi przez AI internetowymi przekazami.

Żyjemy w informacyjnych komfortowych bańkach. Czy jesteśmy w stanie je przebić? A czy tego właśnie chcemy? Tylko jakieś dramatyczne wydarzenia będą w stanie wyrwać nas z tych wygodnych butów, a tego raczej nam nie życzę.

Może jestem pesymistą, ale niczego nie zatrzymamy, bo nie chcemy. Gorzej, że nasza zachodnia cywilizacja chwieje się pod cybernetycznym naporem Chin z ich tanimi łatwo dostępnymi dobrami i wszechobecną inwigilacją. Może, gdybyśmy przestali kupować to, co podtyka nam Państwo Środka… Dacie radę? Żadnych chińskich elektrycznych samochodów, telefonów i innej elektroniki… No waśnie. Podziwiam Chińczyków i… boję się ich. Czas supremacji tak bliskich nam mentalnie krajów Europy niechybnie dobiega końca. Może to temat na kolejną powieść?

Hipotetycznie rzecz ujmując, fikcja literacka przenika do realu, co sprawia, że spędza Pan jedną dobę z Magnu i spółką, drugą zaś z załogą wykładowców. Co robicie? Który ze światów widzianych z tej perspektywy jest Panu bliższy i dlaczego?

Obydwa są moje i bliskie. Współczesny zawiera elementy autobiograficzne, historyczny jest przepełniony pasją do kultury średniowiecznych Skandynawów. To tak, jakby zapytać: który palec u dłoni będzie bardziej bolał, jeśli wszystkie zanurzymy we wrzątku. Brr, makabryczna myśl.

Gdyby jednak spojrzeć na ten problem pisarskim okiem, nie bez powodu jestem autorem powieści o zamierzchłych czasach… Z drugiej strony, mam też w dorobku powieści z gatunku sf, i to wydane również w USA, ale jeśli poskrobać głębiej, również z historycznym wątkiem.

Gdyby miał Pan możliwość rzucić - jak Magnu - zaklęcie niewidzialności, co dobrego za jego przyczyną uczyniłby Pan dla siebie, a co dla ludzkości?

Czy koniecznie muszę zrobić coś dobrego? Może podglądałbym na potęgę sąsiadów, gdy… ten tego, no. Potem wykradłbym sztabki złota ze skarbca NBP, o ile coś jeszcze zostało i przestraszył na śmierć Putina z Orbanem, podsłuchał trochę tajemnic…

Ludzie rzadko są altruistyczni i z reguły dbają najpierw o własny tyłek. Niewielu z nas ma szerokie otwarte serca i kocha cały świat. Ale właśnie dzięki nim, nie tracę wiary w człowieka.

Nie powinniśmy mieć w realu takich zdolności, nie jesteśmy gotowi na odpowiedzialność, jaką ze sobą niosą. Może z czasem… To trochę tak, jak z fortuną, która spadnie z nieba – szczęśliwiec zapewne roztrwoni wszystko w kilka lat i zostanie po niej rozbite małżeństwo i popiół.

Rozmawiając o Kluczu do Helheimu nie można pominąć kwestii zakończenia, choć chyba pierwszy raz nie wiem, jak sformułować pytanie z uwagi na jego… spektakularny przebieg? Czy skoro stało się tak, jak się stało, winniśmy mieć nadzieję na samoistne zmiany w znaczeniu globalnym, czy wręcz przeciwnie: nowy świat stanie się naszym udziałem już teraz, jeśli tylko odważymy się wstać z fotela, założyć wygodne buty i przeżywać życie każdego dnia na nowo?

Światy są w nas i z nami giną. Już teraz niektóre wspomnienia pamiętamy tylko my, prawda? W tej sytuacji możemy wszystko a i tak będzie to pył na wietrze. Chciałbym być dobrze zrozumiany, nie zalecam bierności, wręcz przeciwnie. Skoro jesteśmy całym światem tu i teraz, wykorzystajmy to mądrze, gęsto i odpowiedzialnie. Sam często o tym zapominam, ale jak ktoś już zauważył, każdy nowy dzień jest pierwszym dniem reszty naszego życia. 

Załóżmy również, że wchodzi Pan do księgarni z zamiarem kupna tylko jednej książki, z którą przyszłoby iść przez resztę życia. Jak brzmiałby jej tytuł i dlaczego zdecydowałby się Pan na jej wyłączne towarzystwo? Czy sądzi Pan, że na taki literacki przywilej miałby szansę także Klucz do Helheimu?

Czemu nie, wszystko zależy, czego oczekujemy po takiej książce. Jeśli rozrywki, Klucz jest niezłym pomysłem, choć mógłby być grubszy.

Gdybym miał wybrać książkę „z którą przyszłoby iść przez resztę życia”, wybrałbym pewnie jakiś poradnik o ziołach, lub medycynę dla amatorów 😊. Mnie bowiem, taka ewentualność od razu kojarzy się z jakąś katastrofą i próbą samotnego przetrwania, jak w filmie Jestem legendą.

Ale rozumiem intencję zawartą w pytaniu. Czy istnieje dla mnie książka ważniejsza od innych. Myślę… myślę… Chyba nie, bo to, czy daną pozycję uznajemy za szczególnie wartościową zależy od momentu w naszym życiu, samopoczucia, stanu ducha, dojrzałości. W różnych okresach ceniłem sobie nieco inną literaturę. Dla przykładu, dawno temu czytałem Grę o tron Martina i nie pokochaliśmy się. Wróciłem do tej powieści po latach, na długo jednak przed serialem i smoczy świat bardzo mi się spodobał.

Jak wyobraża Pan sobie swoje twórcze życie za pięć- dziesięć lat? Czy właśnie spełnienia tego wszystkiego mogłabym życzyć?

Cóż, chciałbym dobrych seriali dla Wikingów, Australijskiego piekła, Klucza do Helheimu i serii Yggdrasil. Na fali tej popularności powstałyby świetne gry, a ja pławiłbym się w chwale i luksusie.

Zapewne jednak, będę w tym samym, bardzo dobrym miejscu. Bo mam wszelkie przesłanki, by tu i teraz czuć się człowiekiem spełnionym i szczęśliwym. Może powoli dorastam…

Zatem szczęścia i spełnienia na każdej z życiowych płaszczyzn życzę najserdeczniej.

W ostatnim słowie do Czytelników, chciałbym powiedzieć jeszcze…

Dbajcie o lubianych pisarzy tak, jakbyście chcieli, by Wasi szefowie dbali o Was. Bo to Wy swoimi wyborami, swoim gestem uniesionego w górę kciuka wyczarowujecie im skrzydła, a wskazując na ziemię, strącacie ich w nicość.

Nie wszystkie dzieła zasługują na uwagę czytelników i niektórym bezdenna otchłań się zwyczajnie należy. Ale reszcie, poświęćcie odrobinę czasu, polubcie post, udostępnijcie, życzliwie skomentujcie. To ważne.

Chociaż wydawałem wcześniej z dużym partnerem, obecnie sam jestem sterem, żeglarzem i okrętem lub jak kto woli, skrętem. Działam wspólnie z grupą, o której zapewne słyszeliście, bo o Samowydawcach robi się coraz głośniej. Mamy nawet własny Festiwal Książek w Płocku, na który zresztą zapraszam pod koniec września.

Właśnie jako mali wydawcy spotykamy się niekiedy z niezasłużoną krytyką, iż nasze książki nie są warte publikacji. Ale to wydane w tym modelu Australijskie piekło pokonało ponad dwustu utytułowanych rywali i zostało ogłoszone przez jury polską książką 2021 roku! Nie ulegajcie stereotypom.

Dziękuję też Iwonie Niezgodzie w ostatnim zdaniu za wszystko, nawet za ten wywiad, który od wiwisekcji różni się… Niczym się nie różni 😊.  

Ja również bardzo dziękuję za tę szczerą rozmowę i możliwość odkrywania z Panem kolejnych fantastyczno-literackich światów.


Z Radosławem Lewandowskim rozmawiała Iwona Niezgoda – pomysłodawczyni i organizatorka niezależnego plebiscytu na polską Książkę Roku Brakująca Litera, prowadząca blog Góralka Czyta.   


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

[WYWIAD PATRONACKI] Michał Kubicz: Zawsze powtarzam, że dokładnie w tym tkwi największa wartość mojej prozy: opowiadam o postaciach historycznych, a więc z założenia znanych, ale pokazuję ich najbardziej ludzką stronę, a tę widać właśnie w scenach kipiących od uczuć.

[WYWIAD] Daniel Pielucha: Wiedziałem, że będę malował. To niczym nieuleczalna choroba, a jak malować, to szczerze, i to, co się rozumie i czuje najlepiej, stąd ten realizm i Nadrealizm Polski.

[RECENZJA PATRONACKA] Michał Kubicz - "Julia. Dom Cezarów"